[TV] Rektor Arkadiusz Mężyk gościem naszego programu

0

W jakiej kondycji jest Politechnika? Kolejnym gościem programu „Po godzinach” jest prof. Arkadiusz Mężyk, rektor elekt Politechniki Śląskiej.Nowy włodarz uczelni swoją funkcję zacznie sprawować od 1 września. Do tej pory Politechniką kierować będzie dotychczasowy rektor prof. Andrzej Karbownik.

W jakiej kondycji jest Politechnika?

Z prof. Arkadiuszem Mężykiem rozmawiamy m.in. o pomyśle zagospodarowania i ożywienia ulicy Akademickiej, problemie parkingów i małej liczbie autobusów dojeżdżających w okolice uczelni. Zachęcamy do oglądania najnowszego wydania najpopularniejszego programu publicystycznego realizowanego w gliwickich mediach.

Więcej na www.facebook.com/dzisiajwgliwicach

Zmiana na stanowisku rektora Politechniki. Profesor Czornik chce nowej jakości

651

W środę, 20 kwietnia odbędą się wybory rektora Politechniki Śląskiej. O tym kto pokieruje uczelnią przez najbliższe cztery lata zdecyduje 180 elektorów

Śląskie zostanie podzielone? Czy PiS uratuje kopalnie? Czy 500 zł wystarczy?

0

Kolejnym gościem najpopularniejszego programu publicystycznego w Gliwicach jest senator prof. Krystian Probierz.

„Po godzinach” odc. 2: minister sprawiedliwości Borys Budka, Platforma Obywatelska

26

To pierwszy taki program w Gliwicach. Realizowany przez dwie redakcje Dzisiaj w Gliwicach oraz infogliwice.pl

Dzisiaj naszym gościem jest były minister

[TV] M. Golbik pierwszym gościem nowego programu

0

To pierwszy taki program. Oprócz komentarzy na temat bieżących wydarzeń, porozmawiamy również z zaproszonymi gośćmi. Będą też sondy uliczne, w których gliwiczanie będą mogli zabrać głos w najważniejszych sprawach.

W premierowym wydaniu Marta Golbik posłanka .Nowoczesnej z Gliwic.

Już za tydzień wizytę w programie zapowiedział Borys Budka, były minister sprawiedliwości, z którym porozmawiamy m.in. o kondycji gliwickiej Platformy Obywatelskiej.

Program prowadzą Marek Morawiak oraz Łukasz Fedorczyk.
Współpraca przy realizacji: Restauracja Majer oraz Rock Films

J. Wenderlich: „Będziemy stukać pięścią w stół”

0

Nie boi się pan, że to może być jeden z ostatnich wywiadów? W niektórych sondażach Zjednoczona Lewica nie przekracza wymaganego dla koalicji progu 8% poparcia. Nawet partia Ryszarda Petru dostaje więcej.
Ja się nigdy nie boję i wiem, że na opinie i moje, i kolegów mojej formacji – Zjednoczonej Lewicy – zawsze będzie zapotrzebowanie, bo jest tam szacunek dla wszystkich, nie ma kłótni, nie ma wrzasku, nie ma obiecanek bez pokrycia – jest dialog z ludźmi i chęć pracy. To zawsze zyskuje zwolenników. A ta formacja, którą pan wymienił i jakoby ona miała mieć 8-9%, no niech tak pozostanie, tyle że w sondażach. 



Może niskie notowania wynikają z takiego niezdecydowania – Lewica, zdaje się nie do końca wie jaka chce być – ta stara, „konserwatywna” czy już ta bardziej nowoczesna, liberalna.

Zjednoczona Lewica jest nowoczesna, pracowita i ma świetnych kandydatów. Kiedy jestem tutaj w Gliwicach, w Bytomiu, Zabrzu, kiedy czytam listy z tego regionu, to cieszę się, że tak często, jako swojaka zaczyna się traktować Tomasza Kalitę, który jest liderem naszej listy. Spotykałem się z załogą Bumaru, z wieloma pracownikami, tam jest dużo problemów nierozwiązanych, bo z samych obietnic rządowych Bumar-Łabędy nie wyżyje. Miło mi było, kiedy widziałem jakie jest tam zaufanie właśnie do Tomasza Kality. On wiele interwencji w sprawach związanych z tym regionem, m.in. Bumarem-Łabędy już podejmował.

wenderlich kalita morawiak

Tomasz Kalita to jest kolejna odsłona pokoleniowej zmiany?
Tomasz Kalita jest człowiekiem rzeczywiście swoistym, bo z jednej strony ma dużo doświadczenia, więc kiedy z nim rozmawiam, zasięgam jego rad w wielu sprawach, to wydaje mi się, że doświadczeniem jest równym mnie, ale z drugiej strony, kiedy on nadaje tempo w pracy, to wiem, że mnie tego tempa może już brakuje. To mi u niego imponuje, że on jest doświadczeniem stary a emocjami i pasją do pracy młody.



T. Kalita: „Jesteśmy na szarym końcu. To jest skandal”

0

Tomasz Kalita, lider listy Zjednoczonej Lewicy w naszym okręgu. Pracował w sztabie Aleksandra Kwaśniewskiego, brał także udział w kampanii Andrzeja Celińskiego. Był rzecznikiem prasowym SLD. Obecnie piastuje funkcję wiceprzewodniczącego Rady Programowej TVP. Jestem szefem SLD-owskiego think tanku Centrum im. Ignacego Daszyńskiego.

Martyniuk, Markowski, a nawet Widuch to nazwiska powszechnie kojarzone z gliwicką lewicą, pan urodził się w Bielsku-Białej…
Wie pan, ja nie mam zamiaru udawać. Nie jestem z tego okręgu, ale jestem ze Śląska. Myślę, że to jest też zaletą, dlatego że jestem wolny od lokalnych układów. Znam wiele osób stąd, ale nie jestem zakorzeniony w układach i mogę na to spoglądać w większym dystansem. Nie jestem od nikogo zależny, nikomu nie muszę tutaj żadnych długów spłacać. Mogę sprawować po prostu wolny mandat.

Jak jeszcze będzie chciał pan przekonać do siebie mieszkańców okręgu gliwickiego?
Mam zamiar przekonać mieszkańców Gliwic, Bytomia, Zabrza i Tarnowskich Gór, bo to jest ten okręg – w tym dwa powiaty – ciężką pracą. Od wczesnych godzin rannych. Mandat poselski, który wierzę, że uzyskam, będzie ciężką pracą dla mnie przez te najbliższe cztery lata. Będę się starał pokazać z jak najlepszej strony i udowodnić, że zasłużyłem na ten mandat. Myślę, że jestem w stanie naprawdę aktywnie działać, a to, że znam Sejm, bo pracuję tam siódmy rok, jestem też doradcą wicemarszałka, mi to ułatwi. Nie będę się uczyć Sejmu, ja tam wejdę i będę wiedział, co mam robić, w jakich komisjach chce pracować, o co chcę walczyć w Sejmie. Bo to nie jest tak, tutaj przed panem się zjawią kandydaci, powiedzą, że oni coś załatwią, że obiecają złote góry – nie, pojedynczy poseł w Sejmie niewiele może. Ale poseł z dobrymi kontaktami w Warszawie, w Sejmie może znacznie więcej, więc siłą rzeczy tu jest moja przewaga. I będę chciał to pokazywać. To są również i te kontakty krajowe, ale również i międzynarodowe. Od wielu lat działam na europejskiej lewicy.


Napisał pan na Facebooku, że lewica musi wrócić do korzeni – rozumiem, że nie chodziło o dziedzictwo PZPR – jaka więc powinna być lewica?
Lewica musi być partią pracy, nie tylko ciężko pracować, ale walczyć o miejsca pracy. To jest cel, bo jeżeli są miejsca pracy, dobrze płatne miejsca pracy, to jest pierwszy warunek tego, że ludzie mogą się samorealizować. Niestety w naszym okręgu wyborczym, w niektórych miastach, mamy bardzo duże bezrobocie. Mamy zjawisko wyjazdu młodych ludzi. My musimy walczyć o miejsca pracy. To powinno być celem gospodarki – dobrze płatne miejsca pracy i walka o to, żeby młodzi ludzie mieli możliwość pierwszej pracy. To będą te aktywności. 

I jak pan zamierza te pracę młodym ludziom zapewnić?
Ja pisałem pracę magisterką z rynku pracy, z polityki społecznej i rynkiem pracy też chciałbym się zajmować, to byłby przedmiot mojej aktywności. Ale też, co jest ważne niezmiernie w tym okręgu, ja kilka lat temu powiedziałem będąc w Gliwicach, że tu może być druga Dolina Krzemowa. I w to głęboko wierzę, bo Gliwice mają w tej, powiedzmy analizie SWOT, bardzo dużo przewag: są ośrodkiem akademickim, mają politechnikę, mają kadrę, mają świetnie wykształconych ludzi do tego, żeby tu budować nowoczesną gospodarkę. Bo ja wierzę, że oprócz tego, że tym kołem napędowym Śląska kiedyś były i teraz jeszcze są duże zakłady pracy to może nim być także nowa gospodarka, oparta na nowoczesnych technologiach. Na przykład Finlandia, ponad 20 lat temu podobnie jak Polska, na tym samym poziomie rozwoju. Tam ma pan zasadę: uniwersytet, politechnika obok instytut, który wytwarza know-how, a obok fabryka, która to realizuje. Można powiedzieć złoty trójkąt, który buduje nowoczesną gospodarkę i o to chcę walczyć. 

Nie ma pan wrażenia, że w Polsce rzadko kiedy uczelnie i przepisy dostosowują się do potrzeb rynku?
Jesteśmy na szarym końcu i to jest skandal, o tym się nie mówi. Jeżeli chodzi o prawo patentowe, o liczbę patentów – łatwiej jest i lepiej jest opatentować swój wynalazek, swój pomysł za granicą niż w Polsce. Młodzi naukowcy wyjeżdżają  za granicę, tam robią niesamowite kariery, następuje drenaż, bo tutaj w Polsce nie mają takich perspektyw. W związku z tym zależy ułatwić prawo rejestracji, prawo patentowe, trzeba zatrzymać tych ludzi – to jest pierwszy warunek, bo gdzie rodzi się biznes? Biznes zaczyna się od idei, od pomysłu, który się materializuje w wynalazku, to jest ten cel, o który będę walczył, bo to jest warunek właśnie tego o czym na początku mówiłem – miejsc pracy po prostu.

M.Golbik: „Jesteśmy szalupą ratunkową dla wyborców PO”

0

Marta Golbik ukończyła SGH, była nauczycielem akademickim, teraz prowadzi własną firmę, od lat udziela się w organizacjach pozarządowych, m.in: w Gliwickiej Inicjatywie Obywatelskiej, Forum Rozwoju Miasta Gliwice i Stowarzyszeniu GTW. Jest też członkiem Polskiego Towarzystwa Ekonomistów. Gliwiczanka otwierająca  listę ugrupowania Ryszarda Petru będzie jedyną kobietą „jedynką” w naszym okręgu wyborczym.

Często słychać głosy, że Nowoczesna budowana jest po to by było gdzie uciekać z tonącej Platformy.
Absolutnie nie jesteśmy szalupą ratunkową Platformy. Proszę spojrzeć na listy wyborcze i osoby, które się na nich znajdują. Zostałam koordynatorem na województwo i nigdy w PO ani żadnej innej partii nie byłam, teraz zajmowałam się dobieraniem ludzi, tworzeniem struktur, w związku z tym bardzo tego pilnowałam. Nie jesteśmy zwolennikami Platformy, jesteśmy ich zawiedzionym wyborcami. Ja już od dawna Platformie nie kibicuje widząc jej poczynania.

Jesteście postrzegani jako naturalny partner PO, który może być bardzo przydatny po wyborach.
Raczej sobie takiej współpracy nie wyobrażam. Znam ludzi, którzy są w Nowoczesnej i to są osoby negatywnie nastawione do Platformy. Naszym założeniem jest zdobycie przynajmniej 20% w tych wyborach i oczywiście zwycięstwo w przyszłości więc nie zależy nam na tym żeby układać się z PO. To by nas wręcz mogło pogrążyć. Platforma postulaty u swojego zarania miała świetne i stąd tak duże było ich poparcie, ale jeżeli nic nie jest realizowane to ludzie zaczynają się odwracać. I tak my się właśnie poodwracaliśmy. Już ostatnie wybory i prezydencie i sejmowe były dla wielu wyborców PO bardzo trudne. Uważam, że dobrze się stało, że Polacy mają w końcu inną alternatywę niż PiS. Jesteśmy szalupą ratunkową, ale nie dla członków PO a dla jej wyborców.

Alternatywą dla wielu okazał się Paweł Kukiz, który w wyborach prezydenckich zdobył 22% głosów. Zdaję się, że ludzie oczekują rewolucji.
Myślę, że głosowanie na Kukiza to był taki jednorazowy pstryczek w nos dany Platformie, ludzie są już zmęczeni ich rządami i chcieli dać temu wyraz a nie mieli innej alternatywy. Sporo moich znajomych głosowało na Kukiza, ale chyba też się zawiedli – jak widać Kukiz nie ma programu, nie ma ludzi, nie ma pomysłu, nie potrafi poruszać się w polityce, jedyny pomysł to rozwalenie systemu. Teraz pojawiła się realna alternatywa i wierzę, że to na nas zagłosują zawiedzeni wyborcy PO.

Nowoczesna nie chce zmienić systemu?
Chcemy zmienić polską politykę, ale naszym liderem nie jest muzyk, a ekonomista. Bardzo dobrze znany i podkreślam niezwiązany z Platformą. Chciał doradzać Platformie ale ta zazwyczaj go nie słuchała i robiła swoje. Jest ekspertem z naprawdę ogromnym doświadczeniem i wie co należy zrobić. Nam zależy przede wszystkim na rozwoju gospodarczym, a ten praktycznie stoi, no bo nikt nie dba o to żeby coś ruszyło.

W programie Nowoczesnej rzeczywiście sporo jest o gospodarce, nie poruszacie natomiast w ogóle kwestii światopoglądowych…

To prawda, faktycznie nie skupiamy się na jednej określonej grupie jeśli chodzi o światopogląd. Dla nas rzeczą nadrzędną jest gospodarka bo kiedy gospodarka się umacnia zyskujemy wszyscy. Dlatego nie chcemy się skupiać na kwestiach światopoglądowych – nie chcemy poróżniać ludzi – mamy członków o światopoglądzie konserwatywnym, mamy osoby o poglądach lewicowych ale wszystkich ich łączy podejście do gospodarki. Kwestie światopoglądowe oczywiście są ważne, ale tutaj powinni w większej skali decydować obywatele, na przykład w referendach.


Rozumiem, że na referendum się wybieracie? Jak zagłosuje Nowoczesna?
My w tym referendum jak najbardziej bierzemy udział i namawiamy do pójścia bo warto korzystać z takich praw. Ono porusza naprawę ważne – systemowe – kwestie. My generalnie jesteśmy za JOWami, ale raczej w systemem mieszanym, taki jaki jest w Niemczech, według nas jest on bardziej sprawiedliwy jeśli chodzi o podział mandatów. Jesteśmy też za niefinansowaniem partii z budżetu państwa, co udowadniamy organizując zbiórkę pieniędzy na cele Nowoczesnej, poprzez np. mikro finansowanie.

 

J.Kaźmierczak: „Gdyby nie PO nie znalazłbym się w Sejmie”

0

Swoją działalność polityczną rozpoczął w 1989 roku. Były radnym miasta Gliwice, przewodniczącym Rady, wiceprezydentem oraz posłem dwóch kadencji. Podczas ostatniego, spotkania przekazał nam, że nie będzie ubiegał o reelekcję. Profesora Jana Kaźmierczaka udało nam się namówić na rozmowę o Platformie Obywatelskiej, ostatnich wyborach oraz jego działalności publicznej i naukowej.

Ostatnia debata przesądziła o wyniku niedzielnych wyborów?
Ja pewnie mam trochę obciążone spojrzenie, ale dla mnie i merytorycznie i wizerunkowo lepszy był prezydent Komorowski. Pierwszą debatę bardzo zdecydowanie, tą drugą mniej zdecydowanie, ale również wygrał…

…a flaga Platformy Obywatelskiej na podłodze?
Wydaje mi się, że to jest co najmniej nieuczciwe, żeby człowiek, który jest kandydatem z nominacji partii robił coś takiego. Bronisław Komorowski owszem wywodzi się z PO, ale w momencie obejmowania urzędu Prezydenta RP z Platformy wystąpił. Wydaje mi się, że miał to być ze strony pana Dudy zabieg wyłącznie socjotechniczny, który chyba nie do końca został przemyślany.

Przemyślany czy nie, faktem jest, że flaga PO skończyła na podłodze, a Prezydentem RP został właśnie Andrzej Duda.
Ponieważ objąłem mandat posła w roku 2007 i mam kilka lat doświadczenia współpracy z prezydentem z PiSu wiem, że świat się z tego powodu nie zawali, natomiast patrząc realnie spowoduje to oczywisty problem. Możemy się spodziewać, że w przypadku większości ważnych decyzji parlamentu Andrzej Duda będzie na nie.

Gdzie spodziewa się pan prezydenckiego weta?

Należy się spodziewać, że jeśli zostanie poddana pod głosowanie parlamentu ustawa o in vitro to prezydent Duda jej na pewno nie podpisze, tylko zawetuje lub skieruje do Trybunału Konstytucyjnego. Pewnie kilka podobnych kwestii dałoby się jeszcze znaleźć, tym bardziej, że Andrzej Duda podpisał ze związkami zawodowymi pakt, którego treści nie znamy. Ja cenię sobie rolę związków zawodowych, one mają swoje miejsce w historii rozwoju demokracji, natomiast w kraju, który jest rządzony i zdominowany przez związki zawodowe żyłoby się ciężko. To co może zrobić Andrzej Duda na stanowisku prezydenta jest nieprzewidywalne – to się tyczy również obietnic wyborczych. Wypadałoby, żeby natychmiast po wyborze zaczął je spełniać, jednak ja wychodzę z przekonaniem, że żadna z tych dużych obietnic nie jest realna, nie mówiąc już o tym, że gdyby natychmiast podjął inicjatywę przywrócenia wieku emerytalnego w poprzednim wymiarze, to oznacza to krach budżetu.

Nie ma Pan wrażenia, że prawda internetu jest inna niż prawda telewizji? Kiedy czyta się komentarze w sieci to odnosi się wrażenie, że Platformie już nikt nie ufa, kiedy włączymy telewizor to okazuje, że wszystko jest OK.
Problem polega na tym, że prawda mediów jest dość elastyczna i podlega kształtowaniu. To co widać w internecie jest funkcją nie tego jaka jest obiektywna prawda, a tego na ile aktywnie udało się zmobilizować bardzo przekonujących ludzi, którzy wypowiadają się w sieci. Gdyby policzyć liczbę wpisów w sieci i zestawić ją z liczbą uprawnionych do głosowania to jest to zupełnie nieporównywalne.

O ile na portalach internetowych te komentarze są anonimowe, to już np. na Facebooku ludzie robią to pod swoim nazwiskiem i zdjęciem…
Nie, nie robią tego z nazwiska, tylko z szyldu pod który się podpięli. Kiedy zaczynałem prowadzenie profilu na Facebooku i dosyć bezkrytycznie przyjmowałem kolejne zaproszenia do grona znajomych, to w pewnym momencie znalazłem profile kobiety o tej samej nazwie, które obrazowane były zdjęciami kobiet z lat 40-tych. Ta pani na jednym profilu pracowała w Urzędzie Wojewódzkim w Lublinie, raz w Ministerstwie Skarbu, raz w Generalnej Inspekcji Ochrony Danych Osobowych. Tak więc w moim przekonaniu Facebook nie do końca jest gremium obiektywnym. Poza tym ile mamy profili zobrazowanych zdjęciem zwierząt czy dajmy na to Lorda Vadera?

Owszem, natomiast jest to zjawisko marginalne, ogromną większość komentarzy piszą ludzie, którzy istnieją naprawdę.
Zgadza się, jednak jeśli nawet zestawimy te 100 czy 1000 komentarzy z liczbą osób, które biorą udział w wyborach w dużym mieście – nie wspominając już o wyborach prezydenckich – to jest to stosunkowo niewielki odsetek. Nie bez znaczenia jest tu również element sprzężenia zwrotnego – taka osoba nie tylko cierpliwie wysłucha tego co mówi do niej telewizja, radio czy prasa, ale może też się wypowiedzieć i trzeba przyznać, że nie raz te wypowiedzi to jest tzw. wyrzucenie żółci. Ja podejrzewam, że gdybym te osoby spotkał w rzeczywistości, to ich poglądy nie byłyby tak radykalne.

Te komentarze na naszej stronie czyta kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców a to już spora grupa wyborców, ale wracając jeszcze na chwilę do kampanii prezydenckiej i zaskakująco częstej obecności w niej Gliwic – Platforma Obywatelska próbuje odzyskać miasto?
W Gliwicach jest przede wszystkim wiele pozytywnych rzeczy do pokazania. To nie tyle jest kwestia odzyskania miasta co kwestia przeciwstawienia się opinii, że Polska to są zgliszcza i kupa gruzu. Jeśli spojrzycie państwo na Gliwice to widać bardzo wyraźnie, ze jest to miasto, które w ciągu ostatnich kilkunastu lat osiągnęło niezwykły skok cywilizacyjny, miasto które naprawdę ma się czym pochwalić. W tej chwili bardzo dużo mówi się o innowacjach – w Gliwicach te innowacje stały się rzeczywistością. Jeśli popatrzymy na strefę aktywności jaka powstała w Nowych Gliwicach to ja życzę każdemu miastu w Polsce, żeby tak to wyglądało. Jeśli popatrzeć na Politechnikę Śląską to okazuje się – o czym wspomniała zresztą premier Kopacz – że ta uczelnia kształci 12 proc. technicznego managementu w Polsce. Tak więc gdybym ja był odpowiedzialny za kampanię prezydencką to również starałabym się wykorzystać takie miejsce jak Gliwice do ugruntowania swojej opinii, że żyjemy w kraju, w którym dużo się zmienia.

Prezydent Frankiewicz byłby co najmniej zdziwiony słysząc, że rozwój Gliwic to zasługa Platformy.
Ja nie powiedziałem, że to zasługa Platformy Obywatelskiej tylko zasługa splotu okoliczności. Zresztą prezydentowi Frankiewiczowi też należałoby przypomnieć, że miał dosyć długą i całkiem owocną przygodę z PO. Natomiast to nie jest tak, że rządząca partia powoduje lokalnie jakieś zdarzenia – to byłaby nawet zła praktyka. Twierdzę, że to co zdarzyło się w Gliwicach jest zasługą nie jednej a wielu osób i myślę, że możemy być z tego dumni i chwalić się naszymi osiągnięciami przed całą Polską i nie tylko.

W czwartek była w Gliwicach premier Ewa Kopacz, w piątek prezydent Komorowski kończył tu swoją kampanię wyborczą, wcześniej nominowano gliwickiego posła na stanowisko Ministra Sprawiedliwości to też tylko splot okoliczności?
Wybór kompleksu „Nowe Gliwice” jako miejsca zakończenia kampanii prezydenckiej nie jest oczywiście przypadkiem. To przede wszystkim ogromny teren, piękne obiekty obrazujące doskonale to, co udało się w Polsce w ostatnich latach zrobić. Wydaje mi się, że Platforma Obywatelska generalnie stoi rzed wyzwaniem jakim jest przekonanie elektoratu, że warto dalej na nią głosować. Myślę, że jest to zadanie realne, do którego trzeba się po prostu przyłożyć i podejrzewam, że ta aktywność m.in. w Gliwicach to jest właśnie przejaw tego przykładania się.


Coraz częściej słychać głosy, że po odejściu Donald Tuska partia zaczyna się – mówiąc kolokwialnie – sypać, odczuł pan jakąś nerwowość wśród kolegów w Sejmie?
Nie mam takiego wrażenia. Każda formacja polityczna, która ma jakiekolwiek ambicje nie może bazować na jednej osobie – bazuje na grupie, im liczniejszej tym lepiej. Platforma Obywatelska ma bardzo wielu, dobrych ludzi, którzy bardzo dobrze odnajdują się w swoich lokalnych środowiskach. Sądzę, że ten potencjał ludzki, który Platforma Obywatelska posiada nie zawalił się w wyniku przejścia Donalda Tuska na inne stanowisko.

Ale nie da się ukryć, że Donald Tusk trzymał partię mocno pomimo różnych frakcji i grup interesu.
Taką jedyną frakcją, która usiłowała się tworzyć wysiłkiem jednego człowieka była frakcja Jarosława Gowina. Na szczęście ten człowiek z partii odszedł, ale próbował w sposób dla mnie nie rozpoznawalny tworzyć grupę konserwatywną. Natomiast nie ulega wątpliwości jedna rzecz – PO jest formacją bardzo wielowątkową, są tam ludzie, którzy mają poglądy bardzo lewicowe, jak i ludzie o poglądach mocno konserwatywnych i chwała Bogu, bo z definicji boję się partii ideologiczno jednolitych.

Porozmawiajmy trochę o panu. Jak się zaczęła przygoda z działalnością publiczną? Pamięta Pan ten moment?
Pamiętam go doskonale. W 1989 roku w październiku miała miejsce miejsce moja obrona – tzw kolokwium habilitacyjne. To kolokwium notabene trwało chyba 7 godzin i byłem jednym z rekordzistów. Naturalną koleją rzeczy jest, że po każdym wydarzeniu, które wymagało od nas dużego wysiłku i koncentracji odczuwamy swego rodzaju pustkę, której nie ma czym wypełnić. Mniej więcej tydzień po obronie przyszedł do mnie ówczesny przewodniczący „Solidarności” na wydziale – pan Węgrzyn – i zaproponował przyłączenie się do sekcji przy Komitecie Obywatelskim w Gliwicach, który przygotowywał wtedy program na zbliżające się wybory do Rad Miejskich. Inicjatorem tej sekcji był pan profesor Kazimierz Kurpisz, z którym było mi bardzo po drodze to zgodziłem się włączyć w tą inicjatywę.

I zaproponowano panu start w wyborach do Rady Miasta…
Kompletnie nie wiedziałem jak to się robi, o ile dobrze pamiętam nie prowadziłem też żadnej kampanii wyborczej. Jak się później okazało nie była ona potrzebna ponieważ Komitet Obywatelski brał wszystko. Wybrano 50-ciu radnych z czego 47 to byli radni wybrani właśnie z list Komitetu Obywatelskiego i tym sposobem znalazłem się w Radzie Miasta Gliwice. Później powstawał Sejmik Województwa, który wtedy składał się z delegatów gmin i Gliwice postanowiły mnie do niego delegować, a tenże Sejmik wybrał mnie na członka prezydium. To była pierwsza kadencja samorządu w latach 1990-1994.

W tym samym czasie powołano pana na stanowisko profesora nadzwyczajnego.

Tak, to oznaczało, że miałem określony czas na to by uzyskać tytuł profesora. Tak więc kiedy nadszedł rok 1994 i kończyła się kadencja samorządu podziękowałem kolegom i oznajmiłem, że muszę dokończyć to co stanowi moją bazę życiową i odszedłem z samorządu. Zająłem się działalnością naukową i w efekcie 1997 roku dostałem nominację na tytuł profesora, którą odebrałem w lutym 1998 roku z rąk prezydenta Kwaśniewskiego. W 2000 zostałem mianowany na stanowisko profesora zwyczajnego co spowodowało ten sam syndrom, jak w roku 1989 – „co ja teraz będę robił?”

Już dwa lata później został pan wiceprezydentem Gliwic. 

W 2002 zgłosił się do mnie prezydent Zygmunt Frankiewicz proponując objęcie tej funkcji. Zgodziłem się na to pod warunkiem, że będę mógł dalej pracować na uczelni i podsumowując myślę, że nie ucierpiała na tym żadna ze stron. Natomiast kiedy nastał rok 2006 i kończyła się moja kadencja prezydent Frankiewicz wezwał mnie na rozmowę i powiedział, że doszedł do wniosku, że jego zastępca nie może być jednocześnie pracownikiem gdzie indziej. Stanąłem więc przed wyborem: uczelnia czy stanowisko wiceprezydenta Gliwic w kolejnej kadencji.

I wybrał pan uczelnię.
Tak, ale jednocześnie zadeklarowałem jednak chęć udziału w wyborach do Rady Miasta i pewnie ze względu na pewną jednak rozpoznawalność zostałem nie tylko członkiem Rady, ale również jej przewodniczącym. Rok później mieliśmy wybory parlamentarne, znalazłem się na 8 miejscu listy Platformy Obywatelskiej i dzięki bardzo dobremu wynikowi PO w okręgu zostałem posłem na Sejm RP. W kolejnych wyborach w 2011 roku nie dość, że ponownie wybrano mnie posłem, to jako jeden z nielicznych posłów w okręgu uzyskałem lepszy wynik niż w poprzednich wyborach.

Jak były przewodniczący ocenia działalność aktualnej i poprzedniej Rady Miasta.
To są rady bardzo różne. Cóż… robią to co mają robić – ścierają się tam poglądy, na pewno nie jest to rada podobna do tej z 1990 roku. Wtedy – przypominam – na 50 radnych aż 47 pochodziło z jednego klubu, ale wszystko się zmienia. Nie podejmę się oceny pracy obecnej Rady Miasta bo to nie jest moja rola. Ja staram się dobrze robić to, do czego jestem w tej chwili powołany. Nie oceniam bliźnich bo to jest zadanie tych, którzy są jedynie obserwatorami i nie uczestniczą w życiu politycznym.

Poseł Kaźmierczak chyba trochę uwierał gliwickiej Platformie Obywatelskiej?
Powiem tak – ja jestem z natury realistycznym optymistą, a poza tym jest mi bardzo po drodze z piosenką „Róbmy swoje” Wojciecha Młynarskiego. Z związku z tym nie podejmę się oceny w drugą stronę, jeśli natomiast o mnie chodzi to nigdy nie miałem odczucia, że mnie jest niewygodnie z Platformą Obywatelską, wręcz przeciwnie. Uważam, że PO zawdzięczam to co osiągnąłem – w końcu gdyby nie lista Platformy to nigdy nie znalazłbym się w Sejmie.

„CeZik” Cezary Nowak

0

CeZik, czyli Cezary Nowak urodził się w Gliwicach w 1985 roku. Od tamtej pory, z małymi przerwami brzdąka, stuka, buczy, huczy i wyje! W ubiegły piątek odwiedził naszą redakcję i opowiedział o swojej pracy i życiu.

Zawładnąłeś polskim Internetem. Skąd bierzesz inspiracje?
Uff, nie wiem skąd. Opieram się na tym co nas otacza. Trochę powstaje w głowie, a trochę z istniejących trendów na Zachodzie. Podobne inicjatywy docierają do nas z opóźnieniem. Rozpoczęło się to od gościa, który śpiewał od tyłu. Postanowiłem przesłuchać kilka dźwięków od tyłu i zobaczyć jak to wygląda.

Wtedy trafiłeś do Szymona Majewskiego.
No tak. Zadzwonili do mnie jego headhunterzy i zaproponowali występ. To były moje pierwsze masowe show. Oczywiście pojawił się stres. Wielkie studio, ludzi mnóstwo biega dookoła. Formuła programu nie pozwalała na błędy. Jak się zdarzyła pomyłka, to ciężko było to powtórzyć. Ale ludzi byli niezwykle mili, wbrew ogólnemu przekonaniu, że w telewizji są same snoby i ważniaki. Miło wspominam.

Mieszkasz jeszcze w Gliwicach czy już brylujesz na warszawskich salonach? Ostatnio wpadłeś do Wojewódzkiego, a tam, jak mawiał klasyk, byle kogo nie zapraszają.
Czasem zapraszają byle kogo, takich zwykłych celebrytów (śmiech). Ostatecznie istnieje niepisany wymóg, że trzeba gdzieś lub czymś zabłysnąć w minimalnym stopniu. Takiego szarego człowieka z ulicy nie wybierają. On sam proponuje gości, którzy są potem rozważani przez producentów. Ja akurat zostałem zaproszony za sprawą Czesława Mozila. Co prawda nie połączyła mnie z Czesławem szczególna miłość gliwicko-zabrzańska, a spotkanie na jednym z festiwali filmowych około trzech lat temu. Jeśli chodzi o sam udział w programie, to nie ma szczególnych atrakcji. Nie mają nawet porządnego bufetu, a herbatę podają ze starego czajnika. Wygląda to pięknie z jednego ujęcia, czy dwóch, a jak obrócić kamerę to sam grzyb na ścianie (śmiech).

To co, planujesz płytę z Czesławem?
Nie! Broń Boże! Nie sądzę, by była nam dana dłuższa współpraca. Jeden kawałek jak najbardziej, ale w dalszej perspektywie nic by z tego nie wyszło. Nadajemy na zupełnie innych falach muzycznych. Jeśli chodzi o nasz kontakt to nie mogę narzekać. To naprawdę swój, śląski, człowiek! Nadal chcę się rozwijać w Internecie i grać koncerty. W Gliwicach wystąpię w maju. Generalnie nie chciałbym nagrywać z nikim płyty, zależy mi na pojedynczych utworach, tak jak z Czesławem. Sądzę, że fajnie byłoby coś stworzyć z Kasią Nosowską. Napisałem do niej maila, zobaczymy czy odpowie (śmiech).

Jesteś już celebrytą?
Nie znam książkowej definicji tego słowa, jednak w otoczeniu istnieje przekonanie, że to człowiek znany wyłącznie z tego, że jest znany. To najczęściej osoby, które nie robią konkretnych, sensownych rzeczy, a jedynie bywają na salonach, robiąc tym samym karierę. Mi do tej pory udało się zdobyć już 70 milionów wyświetleń, ale na salonach nigdy nie byłem. Nikt mnie nie zaprosił jeszcze na żadne wielkie spotkania, choć czasem rozdaje autografy. Na szczęście nie mam psychofanek.

Spotkałeś się już z otwartą zazdrością w Twoim otoczeniu?
Na żywo jeszcze się z takimi zachowaniami nie spotkałem. Nikt mi nigdy w oczy tego nie powiedział czy nie pokazał. Za to w Internecie owszem, pojawiają się czasem anonimowe komentarze. Ja sam zazdroszczę wielu rzeczy ludziom, ale nie przybiera to takich skrajnych form. Myślę, że to całkiem normalne. Osobiście cieszę się z tego, że mogę robić to co lubię i nie muszę robić tego do czego się początkowo przymierzałem.

A cóż to za porzucone plany?
Chodzi o drogę, którą obrałem idąc na studia. Poszedłem na Politechnikę Śląską, aby zostać inżynierem. Na szczęście w trakcie udało mi się od tego uciec. Ostatecznie skończyłem kierunek Automatyki i Robotyki. W tym momencie mogę się już utrzymać ze swojej działalności muzycznej. Pieniądze pojawiły się w momencie, gdy przekroczyłem granicę miliona wyświetleń.

Jak osiągnąć taki sukces? Kiedy odkryłeś swój talent?
Nie ma pewnego przepisu. Istnieją jednak pewne kroki, które pomagają. Nawet nie chodzi o ciężką pracę, a o determinację. To chyba najważniejszy czynnik. Jeśli chcemy czegoś za wszelką cenę to z pewnością uda nam się osiągnąć wymarzony cel. W moim domu było bardzo muzycznie. Mój brat jest doktorem kompozycji na Akademii Muzycznej. Jako, że jest o 6 lat starszy to dużo wcześniej zajął się muzyką. Także moi rodzice wpajali nam, aby interesować się muzyką. Teraz śledzą moje poczynania w Internecie.

Wracamy do pytania, Gliwice czy Warszawa?
Mnie się tu żyje bardzo dobrze. Choć ostatecznie kostka na Rynku nie jest chyba najlepszym rozwiązaniem (śmiech). Oczywiście, gdy spoglądamy na sąsiednie miasta to nie mamy na co narzekać. Jak czasem jadę przez Bytom to przyśpieszam zawsze, by opuścić to „piękne” miasto. W Gliwicach zawsze było ładnie. Nie planuję przeprowadzki.

Karo Glazer

0

Z Gliwic na największe europejskie sceny…

Karo Glazer

W lutym 2010 roku została nagrodzona przez Polską Akademię Muzyczną wkategorii„DebiutRoku”.Otrzymała także nagrodą specjalną za muzyczne dokonania na europejskich scenach. Amerykański miesięcznik Singer Universe, typującym najlepszych wokalistów, uznał ją za jedną z 5 najlepiej rokujących wokalistek na świecie, będąc jednocześnie pierwszą Polką,której ten laur został przyznany. Karo Glazer jest jedną z najoryginalniejszych artystek jazzowych ostatnich lat. Konsekwentnie tworzy swój własny, unikalny, muzyczny język, charakterystyczny tylko dla niej. Jest wokalistką, kompozytorem, aranżerem i producentem w jednej osobie.

Pozwolisz, że opowiem Ci krótką historię, którą słyszałem z ust mojego taty. Dawno, dawno temu kiedy oboje byliśmy bardzo mali albo wcale nas jeszcze nie było, mój tato jadąc tramwajem przez Gliwice przedstawił, wtedy swojej dziewczynie, dzisiaj mojej mamie, młodego chłopaka -„To jest Staszek Sojka, już niedługo usłyszy o nim cała Polska i nie tylko.” Kilka lat temu, kiedy usłyszał płytę Normal powiedział to samo o Tobie.
Podziękuj proszę Tacie za komplement i przekaż, że bardzo mi miło! Gdy dowiaduję się, że ktoś powiedział coś takiego na mój temat, motywuje mnie to po stokroć! Jestem tym typem człowieka, na którego znacznie lepiej działa marchewka niż bat. Komplementy mnie inspirują do jeszcze cięższej pracy. Nie wiem czy usłyszy o mnie cała Polska, ale wiem, że muzyka nie zna granic… i choćby z tego powodu warto się nią zajmować. To jest powołanie. Moje doświadczenia wypływające z wydania pierwszej płyty nauczyły mnie, że świat jest otwarty na nas. Jedyne co powinniśmy zrobić, to otworzyć się na niego!

Czemu nie zostałaś architektem? Dostałaś się na gliwicki wydział na pierwszym miejscu, dobrze pamiętam?
Faktycznie, byłam gdzieś wysoko, ale szczerze powiem, że to było tak dawno temu, że już nie pamiętam… Zresztą nie jestem fanką tabelek z numerkami, rywalizacji, konkursów itp. Po prostu tego dnia miałam dobry dzień i się udało. Architektura i grafika są mi nadal bliskie, ale bardzo szybko, bo już na drugim roku studiów zrozumiałam, że muzyka jest ważniejsza. Zawsze mówię, że to nie ja wybrałam muzykę, a ona mnie. Ja naprawdę chciałam być architektem… ale odkryłam inne powołanie i nagle to co było niby zabawą w moim życiu, stało się jego sensem. Mało kto wie, ale muzyka towarzyszy mi nieprzerwanie od dzieciństwa. Jako nastolatka bez przerwy grałam na gitarze – nie rozstawałam się z nią. Zawsze kochałam muzykę… ale nie wiedziałam nawet, że w życiu można zarabiać pieniądze grając… (śmiech). Po prostu lubiłam śpiewać i grać i to dawało mi frajdę. Poznawałam fajnych ludzi i przede wszystkim mogłam być sobą. Nie myślałam o karierze… po prostu muzyka dawał mi wolność. Do dzisiaj pamiętam ten moment, gdy mój tato stojąc w kuchni opowiadał mi o czterech chłopakach z Liverpoolu. Miałam wtedy zaledwie pięć lat, a pamiętam jakby to było wczoraj. Tato pokazywał mi różne rodzaje muzyki. Nie stawiał barier pomiędzy gatunkami i tak się kształtowały moje upodobania. Mama pomagała mi natomiast realizować moje pasje i zawsze mnie wspierała. Wszystko to za pewne sprawiło, że jestem dzisiaj tym kim jestem.

To już 5 lat od Twojej pierwszej płyty „Normal”, która znana była bardziej na zachodzie niż w kraju. Teraz ukazała się druga płyta, zatytułowana „Crossings Project”. Jesteś zakochana? W promocyjnym wideo „The Magic of Life” tryskasz energią i radością.
Nie wiem do końca na czym to polega, ale mam zdolność pisania optymistycznej muzyki. Mam wrażenie, że nawet gdy śpiewam utwór liryczny z melancholijną puentą, to i tak na końcu pojawia się w nim słońce. To chyba dar… Od wielu krytyków usłyszałam, że „Crossings Project” to jedna z najoptymistyczniejszych płyt wydanych w Polsce od wielu lat. Fantastycznie się czuję, gdy publiczność tak odbiera moje piosenki. Ja po prostu głęboko wierzę w to, że najważniejsze jest w muzyce dawać. Nie ma nic ważniejszego od przekazu…Od emocji. To one nadają sens dźwiękom.

Nowa płyta jest odmienna w stylistyce od poprzedniej, ale przede wszystkim jest perfekcyjnie wyprodukowana. Ty i muzycy brzmicie powalająco. Kto jest producentem, kto miksował?
Producentem płyty byłam ja sama. „Crossings Project” to w całości moje dziecko. Najpierw skomponowałam, potem zaaranżowałam, a na końcu wyprodukowałam i zaśpiewałam moje piosenki. Było przy tym mnóstwo pracy, ale dla mnie nie ma nic przyjemniejszego niż tworzenie muzyki. Nie interesuje mnie tylko śpiewanie. Muzyka jest całością. Chyba w tym przydaje mi się moje doświadczenie wypływające ze studiowania architektury…że umiem myśleć o muzyce wielowymiarowo, a tak właśnie powinien pracować producent muzyczny. Musi wiedzieć jakich kolorów, dynamiki, ekspresji czy frazy szuka. Zanim weszliśmy do studia wszystko miałam w swojej głowie. Pisałam kompozycje myśląc o muzykach, których na nią zaprosiłam. To było dla mnie niezwykle ważne, by czuli, że są niezastąpieni… że oni sami stanowią dla mnie niezaprzeczalną inspirację. W sumie na płycie zagrało 18 muzyków, pochodzących ze Szwecji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Hiszpanii, Meksyku oraz Polski, a sesje nagraniowe odbyły się w Szwecji, Niemczech, Polsce i USA. W gronie moich wyśmienitych gości znalazły się takie nazwiska jak m.in. Mike Stern – niegdyś grający u boku Milesa Davisa, jeden z trzech najwybitniejszych i najbardziej rozpoznawalnych gitarzystów jazzowych na świecie, Lars Danielsson – gwiazda wytwórni ACT, kontrabasista i wiolonczelista o międzynarodowej sławie – w Polsce znany dzięki współpracy z Leszkiem Możdżerem, John Taylor – legenda ECM’u, pianista należący do grona najbardziej wyrafinowanych muzyków w historii jazzu, Klaus Doldinger – założyciel słynnej jazzrockowej grupy Passport oraz twórca muzyki filmowej do takich obrazów jak m.in.: „Neverending Story” czy „The Boat”, Joo Kraus – znany młodemu pokoleniu jako założyciel przebojowej grupy Tab Two oraz meksykański perkusjonalista – Tomas Sanchez. W gronie wyśmienitych gwiazd znalazły się również polskie nazwiska takie jak: Marek Napiórkowski, Krzysztof Ścierański i Andrzej Olejniczek, a wszystko to w towarzystwie fantastycznego kwartetu smyczkowego filharmonii monachijskiej. Jednym słowem crème de la crème współczesnego jazzu – line up marzeń. Natomiast ostateczne brzmienie to wynik mojej współpracy z Martinem Waltersem, amerykańskim producentem muzycznym, wielokrotnym laureatem nagrody Grammy, wcześniej współpracującym z Terri Lyne Carrington przy „Mosaic Project” oraz Esperanzą Spalding i grupą Spyro Gyra. Specjalnie poleciałam do Stanów, by z nim pracować nad płytą, bo wiedziałam, że jest niezastąpiony. To właśnie Martin miksował i masterował płytę.

Jak to jest pracować z takimi gwiazdami światowego jazzu jak Mike Stern, Lars Danielson czy John Taylor? Jak dochodzi do takiej współpracy, dzwoni się do nich, pisze na Facebooku?
Dzięki temu, że płyta „Normal” odniosła sukces w Europie, zagrałam ze swoim zespołem duże trasy koncertowe po wielu topowych festiwalach jazzowych. Miałam możliwość poznawać takich artystów bezpośrednio. W naturalny sposób nawiązywały się relacje, które z czasem przeradzały się w przyjaźnie. Prawda jest taka, że miałam wielkie szczęście i nie musiałam zbyt długo namawiać ani Mike’a Sterna ani Larsa Danielssona do współpracy, gdyż znamy się już dobrych parę lat i w wielu momentach to oni mnie do tego namawiali. Właśnie Lars Danielsson był tym, który od początku mnie wspierał i mówił, że musimy coś zrobić razem. Naprawdę we mnie wierzy i to dało mi motywacje, by zrobić tak dużą, międzynarodową płytę jak „Crossings Project”. A jak się z nimi współpracowało? …Fantastycznie! Bo to nie tylko wielcy muzycy, ale i wielcy ludzie! Nie mogłam wybrać lepszych partnerów do tej płyty. Poziom ich zaangażowanie w tworzenie tego krążka nawet mnie samą zaskoczył. Nie odpuszczali ani na chwilę. Do samego końca dbali o brzmienie płyty. Konsultowałam z nimi wszystkie moje pomysły i te gorące dyskusje sprawiły, że płyta brzmi tak świetne – jest audiofilska.

Wytłumacz, mniej wtajemniczonym, na czym polega technika śpiewu, którą się posługujesz.
Posługuję się wieloma technikami wokalnymi, więc w paru słowach byłoby trudno to wszystko opisać. Na płycie śpiewałam zarówno jazzowo, jak i popowo czy wręcz klasycznie. Wydaje mi się, że przede wszystkim interesuje cię „scat”. Faktycznie jestem fanką takiego śpiewania, bo daje mi ono wolność i pozwala mi na traktowanie głosu w sposób instrumentalny. „Scat” wywodzi się bezpośrednio od Luisa Armstronga, który pewnego dnia, jak głosi historia, zapomniał na koncert trąbki…i ponieważ nie miał na czym grać, zaczął śpiewać to co normalnie by zagrał. „Scatując” używamy sylab, głosek i wszystkich innych onomatopei, które pozwalają nam uzyskać efekt instrumentu. Liczy się melodia i dźwięk, a nie tekst. Dzięki temu możemy improwizować tak samo instrumentaliści… co oznacza w praktyce, że możemy bawić się głosem na wszystkie sposoby. Możemy zaśpiewać jak trąbka albo saksofon, ale równie dobrze możemy zrobić z głosu instrument perkusyjny, naśladujący np. miotełki perkusisty. To fantastyczna gałąź wokalistyki, która pozwala na odnalezienie swojego prywatnego języka, gdyż „scat” jest bardzo indywidualny i każdy z wokalistów stosujących tę technikę robi to na swój oryginalny sposób, co jest meritum sprawy.

Za płytę Normal otrzymałaś nagrodę PAM London Awards i zostałaś wydana przez niemiecką wytwórnię, która zapewniła Ci, w ramach promocji, trasę koncertową po największych europejskich scenach jazzowych. Jak będzie wyglądała promocja płyty Crossing Project?
Płyta „Crossings Project” również będzie miała międzynarodową premierę i zostanie wydana w różnych krajach. Po za Europą bardzo zainteresowani są Japończycy, dlatego bardzo mnie to cieszy. Rozmowy trwają również z Amerykańskim wydawcą, dlatego trzymajcie za to kciuki, bo wydanie płyty w USA przez Europejczyka to nie lada rzecz. W Polsce płytę wydał EMI Music, dzięki czemu promocja w kraju jest naprawdę spora. EMI jest jednym z trzech głównych wydawców na naszym terytorium, co pozwala na większe działania. Singiel „The Magic of Life” codziennie leci w radiowej Trójce, która objęła płytę swoim patronatem i na którą można oddawać głosy w notowaniu Listy Przebojów Programu Trzeciego, do czego zachęcam. Poza tym płytę promuje już teraz jeden teledysk, a w nadchodzącym miesiącu, gdy tylko wiosenne słońce zawita do Gliwic, będziemy kręcić kolejny teledysk, tym razem w Gliwicach, którą są jednym ze sponsorów płyty. Fani mogą również obejrzeć krótki film „making of” pokazujący pracę na projektem Crossings, tak więc dzieje się sporo w tej kwestii. Oczywiście następnym krokiem będzie trasa koncertowa, która w tym momencie jest omawiana z organizatorami jazzowych festiwali w Europie. Wierzymy, że również w Polsce uda nam się zagrać koncert w całym składzie osobowym z płyty, włączając w to wszystkie gwiazdy. Oczywiście jest to kwestia zależna od finansów, ale mamy nadzieję, że chętni, by takie przedsięwzięcie sponsorować się pojawią. Może ktoś z Państwa czytając ma jakiś pomysł w tej sprawie. Jesteśmy bardzo otwarci, by o takich rzeczach rozmawiać.

Pamiętaj o obowiązkowych koncertach w Gliwicach. Za dwa lata powinniśmy już mieć ogromną halę widowiskową PODIUM. Na naszym Facebooku padł pomysł żebyś uświetniła jej otwarcie swoim występem. Co Ty na to?
Byłoby mi niezwykle miło zagrać dla mojej gliwickiej publiczności. Kto wie, może zwariowany pomysł z Facebooka się zmaterializuje… (śmiech). Uwielbiam grać w Gliwicach. Tu jest mój dom i moi przyjaciele. Nie gram tu za często, ale średnio raz do roku pojawiam się w 4art. Ostatni raz grałam w październiku 2012. To był koncert w duecie z Krzysztofem Ścierańskim. Było super. Lubię te koncerty, bo one mają dla mnie bardzo osobisty charakter. Przychodzi mnóstwo ludzi, których nie widziałam przez lata. Śpiewam wtedy tak naprawdę dla tych, którzy sprawili, że jestem tym kim jestem. Naprawdę urocze!

Występ z którym muzykiem jest Twoim największym marzeniem?
…oj…Trudne pytanie. Te marzenia się zmieniają. Kiedyś marzyłam, by zagrać z Larsem Danielssonem… i zagrałam… a nawet więcej, zamierzamy pograć razem dłużej. W Nowym Jorku Mike Stern zaprosił mnie, bym gościnnie zaśpiewała z jego zespołem w klubie 55 Bar na Manhattanie… a to też było moje marzenie… więc póki co jestem szczęściarą, naprawdę spełnioną szczęściarą. Wydaje mi się, że moim młodzieńczym marzeniem było od zawsze zaśpiewać duet z Alem Jarreau. Miałam już przyjemność spotkać się nim, ale póki co nie było pomysłu by go zaprosić. Zobaczymy co przyniesie los i jaką postanowię zrobić kolejną płytę. Wydaje mi się, że czas zweryfikuje moje marzenia.

Znasz polskie piekiełko, jak Twój sukces „znoszą” koledzy po fachu z dawnych lat?
Szczerze powiem, że nie wiem jak znoszą moje poczynania moi koledzy z dawnych lat, gdyż nie mam z nimi na co dzień kontaktu. Od paru lat otaczam się zaufanymi muzykami, z którymi stworzyłam fajne relacje. Bliscy są mi: Bernard Maseli, Marek Raduli, Krzysztof Ścierański, Andrzej Zielak, Przemek Kuczyński czy Tomas Sanchez i z nimi przede wszystkim się kontaktuje i rozmawiam na wiele tematów. To bardzo ważne, by mieć w życiu ludzi, z którymi można rozmawiać szczerze. Cała reszta to cała reszta. W Polsce niestety jest tendencja do tego, by trochę pogrążyć tego, któremu się udaje, zamiast cieszyć się jego szczęściem. Cudowne jest to, że miałam okazje ostatnio spędzić sporo czasu w Stanach i przesiąkłam ich podejściem do życia. Mimo iż rynek muzycznym jest tam bardzo zacięty, panuje w środowisku otwartość. Chodzi o to, by szanować się przede wszystkim nawzajem i szanować pracę kolegów po fachu. Nie ważne czy nam się podoba to co robią, to kwestia gustu. Ważne, by zrozumieć, że skoro ja jako artystka włożyłam tyle trudu i pracy w powstanie mojej płyty, to znaczy, że moi koledzy też musieli podobny nakład pracy włożyć i to powinno zasługiwać na szacunek – fakt, że komuś się chcę zrobić coś nowego… że cały czas szuka i walczy, mimo przeciwności losu, powinien być doceniany. To jest moje podejście w tej sprawie i chciałabym, by ten ludzki odruch się upowszechnił.

Czemu Karo a nie Karolina?
… no właśnie… A czemu Reni Jusis, a nie Renata Jusis? Albo czemu Maryla Rodowicz, a nie Maria Rodowicz…(śmiech). Tylko się przekomarzam. Prawda jest taka, że to się zaczęło w trakcie moich zagranicznych koncertów. Po prostu Niemcy czy Francuzi w naturalny sposobów, jak widzą imię Karolina, skracają je do Karo… i tak było właśnie ze mną. Mój niemiecki agent Ulrich Balss zawsze mówił do mnie Karo i podejrzewam, że w rozmowach z organizatorami festiwali tak mnie nazywał i tak też się przyjęło. Na plakatach w pewnym momencie zaczęło się pojawiać Karo zamiast Karolina, a ponieważ za granicą czytają moje nazwisko w anglojęzyczny sposób, brzmi to bardzo melodyjnie i tak było prościej. Z czasem koledzy w zespole tak do mnie zaczęli mówić, a potem cała reszta znajomych… i nie wiedząc kiedy stałam się Karo. Muszę jednak przyznać, że bardzo dobrze się z tym czuję. Od momentu wydania płyty „Normal” do premiery „Crossings Project” upłynęło sporo czasu, który mnie ukształtował. Na pewno jestem dzisiaj inną osobą, niż byłam trzy lata temu. To jak nowy początek i być może dlatego miałeś wrażenie, że tryskam energią i radością.

Kamil Cebulski

0

Rozmowa z milionerem

Kamil Cebulski zadziwił wszystkich. Jego pomysły i zaangażowanie pozwoliły mu zostać najmłodszym polskim milionerem. Każdy zadaje sobie pytanie czy istnieje idealny przepis na sukces. Czy pierwszy milion to kwestia przypadku? Jakie cechy powinniśmy posiadać, aby skutecznie rozwijać swoją karierę? Specjalnie dla naszych czytelników Kamil uchylił rąbka tajemnicy i podpowiedział co zrobić, aby zarabiać miliony!

Na początek pytanie, które z chęcią zadałby Ci niejeden zainteresowany. Jak zostać milionerem?
Wiesz co, nie wiem. Chyba najlepiej stąd wyjechać (śmiech). A tak na poważnie to bardzo proste. Z pewnością trzeba pracować. Jeśli mamy jakiś pomysł, to trzeba go po prostu realizować. Tak na dobrą sprawę, jeśli nie zaczniemy kombinować w wieku gimnazjalnym czy licealnym to potem jest ciężko. Na studiach jest już więcej zajęć, pojawia się presja by zarabiać pieniądze, a potem idziemy do pracy etatowej, po której jesteśmy już tak zmęczeni, że nie ma czasu na realizację marzeń. Trzeba pracować od początku, a może gdzieś tam za dziesiątym razem nam się uda.

Czy Twoje osiągnięcia to także łut szczęścia?
Oczywiście, że tak! Szczęście jest bardzo ważne, możemy się starać, robić wszystko by wyszło dobrze, a tu nagle piorun kulisty nas trafi i nic sienie uda. Szczęście owszem, ale istotna jest również nauka i wiedza. Warto czytać książki i nie liczyć na to, że jakakolwiek szkoła nas czegoś nauczy. Każda szkoła uczy tego samego, a my musimy mieć unikalną wiedzę. Nie musimy czytać podręczników zarządzania i marketingu, np. popularnego Kotlera, tylko książki niszowe, mniej popularne, abyśmy dysponowali unikalną mądrością. To wymaga niezwykłego samozaparcia. Człowiek sam musi wiedzieć, że powinien się uczyć. Ja nie studiowałem, no może raz, ale wtedy minister ogłosił, że do wojska nie bierze i przestałem (śmiech). Według mnie zawsze trzeba iść w tym kierunku, aby po skończeniu studiów zacząć zarabiać, dlatego ja krytykuje kierunki humanistyczne, po których i tak nie ma roboty, na rzecz kierunków technicznych czy biznesowych. Jakby nie patrzeć jedyny sposób w Polsce, aby zarobić sensowne pieniądze, tak aby przed trzydziestką kupić dom bez kredytu, to rozkręcić własny biznes.

Rozwój Internetu w Polsce pozwolił Ci zarobić pierwsze poważne pieniądze. Jak wyglądały Twoje początki? Kiedy zdałeś sobie sprawę ze swojej przedsiębiorczości?
Rodziców nie było stać na Internet. Dlatego jeśli korzystałem z sieci, a na rachunku było to wyraźnie wyszczególnione, to musiałem za to zapłacić. Szczerze mówiąc, nigdy nie było momentu, w którym zdał bym sobie sprawę ze swojej przedsiębiorczości. Po prostu nie miałem pieniędzy, aby zaprosić dziewczynę do kina, dlatego się kombinowało. Jak był komputer to przepisywaliśmy prace magisterskie, bo wtedy drukarki komputerowe nie były tak powszechne. Potem zaczęliśmy tworzyć strony internetowe dla firm, dla studentów na zaliczenia i od takich prostych spraw się zaczęło. Wiadomo, jak zarobisz pieniądze to z czasem apetyt rośnie. Kończy się 18 lat, zdajesz prawo jazdy to pewnie jakiś samochód by się przydał, a potem trzeba zatankować itd… Dlatego nie ma takiej rewolucji, że od dzisiaj będę przedsiębiorcą i będę zarabiał pieniądze tylko przychodzi to bardzo naturalnie.

To dlaczego pozostali młodzi ludzie nie zostają milionerami?!
No jest wielu, którym się udało… bo wyjechali za granicę i bardzo dobrze im się powodzi. Można powiedzieć, że nasze pokolenie jest bardzo szczęśliwe i elastyczne. Nasi rodzice nie mogą ot tak po prostu wyjechać za granicę. A czemu nie ma milionerów? W Polsce się nienawidzi ludzi, którzy są pracowici i do czegoś dochodzą – właściwie takich to się tylko opodatkowuje. Ale tu nawet nie chodzi o pieniądze. Każdy przedsiębiorca, każdy kto się czegoś dorobił, to w tym kraju się wstydzi do tego przyznać. Wstydzi się dzielić tą wiedzą, bo nie wiadomo za jakim rogiem czeka urzędnik. Bycie przedsiębiorczym człowiekiem jest karalne w tym kraju – raz ZUS-em, a raz podatkiem dochodowym.

A jednak wielu pomimo trudności prowadzi całkiem solidne firmy. Czy są zatem umiejętności lub cechy charakteru które wyróżniają osoby skazane na sukces?
Wiesz, znam bardzo wielu ludzi, którzy już w wieku licealnym marzą o tym, aby zostać dobrym przedsiębiorcą, nauczycielem czy lekarzem. Ale nie znam nikogo kto powiedziałby w wieku 17 albo 19 lat, że chce zostać najlepszym spawaczem na świecie. To jest śmieszne, ale dobry spawacz potrafi zarobić 50 tys. euro miesięcznie, jeśli ma kwalifikacje, umiejętności, jeśli jest pracowity i potrafi zarządzać małymi grupami ludzi to będzie dobrze zarabiał. Tacy fachowcy są właśnie wynagradzani. Faktycznie te zawody nie cieszą się ogromnym prestiżem, ale są dobrze płatne. Możemy siedzieć w biurze za 1500 złotych, albo zostać najlepszym na świecie glazurkarzem. Jeden ze znajomych, co prawda w wieku moich rodziców, potrafi z kładzenia kafelek wyciągnąć miesięcznie około 8-10 tysięcy złotych. Oczywiście to praca 6-7 dni w tygodniu po 13 godzin, ale tak właśnie zarabia się dobre pieniądze.

Czyli wykształcenie i ciężka praca?
Kiedyś z kolegą zaprosiliśmy do Polski takiego pana, który nazywa się Feliks Zandman. To Polak żydowskiego pochodzenia, który stracił całą rodzinę podczas wojny, sam ukrywał się przez 2 lata w lepiance pod podłogą – nie miał nic. Po wojnie zaczął się kształcić, aby ostatecznie założyć firmę Vishay, która obecnie ma przychody rzędu 2 miliardów dolarów rocznie. I zapytałem go bardzo bezpośrednio – słuchaj jak masz zatrudnić człowieka na poważne stanowisko np. prezesa firmy zarządzającego 3 tysiącami pracowników, to jakie wymagania musiałby spełnić? Długo się nie zastanawiał i odpowiedział mi, że to musi być przede wszystkim człowiek niesamowicie odpowiedzialny, punktualny, rzetelny i lojalny! Nie powiedział, że musi mieć wykształcenie. Sam Zandman skończył Sorbonę w 3 lata, jadąc tam bez znajomości języka. Stwierdził wtedy, że wykształcenie da się zdobyć bez problemu, ale nie nauczysz się odpowiedzialności.

Ty także uważasz, że to odpowiedzialność jest najistotniejsza?
Kiedy młodzi ludzie się mnie pytają czy dany biznes zadziała i mówią, że potrzebują 5 tysięcy złotych to mówię, aby poszli do rodziców. To nie są takie duże kwoty. Oni odpowiadają, że rodzice im nie dadzą tych pieniędzy. Dlaczego? No bo oni we mnie nie wierzą, nie są przekonani. Oczywiście! Jeśli kiedyś się zadeklarowałeś, że przekopiesz ogródek, a potem to odwlekałeś to nie ma co się dziwić. Podobnie, gdy widzą brak konsekwencji – coś zaczynasz i nie kończysz, no to nie ma co się dziwić. Właśnie takie cechy jak odpowiedzialność czy rzetelność, pojawiające w drobnych sytuacjach pokazują, że jesteś solidny. Świadczą o tym, czy w przyszłości będzie nam się dobrze powodzić czy nie. W pewnym momencie przerwałeś wiele swoich dotychczasowych działalności. Czemu tak się stało? Znużyło mnie prowadzenie biznesu w Polsce. Obecnie posiadam firmy w Tajlandii, Zambii i Anglii. Nie wiem czy wiesz, ale 78% firm w Polsce przypuszcza, że są okradane przez własnych pracowników. W Szwajcarii ta liczba wynosi 18%. Dlaczego tak się dzieje? Tutaj powołam się na profesora Marka Koseckiego, który zajmuje się badaniem tego zjawiska od 30 lat. Pracownicy okradają pracodawcę w sytuacji tzw. anomii. Oczywiście na takie zachowania wpływają również inne czynniki, ale jednym z najistotniejszych jest poziom kontroli. Jeżeli pracownik czuje się bezkarny, zaczyna kraść. Podobnie, gdy kontrola jest zbyt silna. Wtedy człowiek czuje się niegodnie i także zaczyna kraść. To znaczy, że jeśli pracodawca okrada mnie z godności, to ja mam moralne prawo, aby także zabierać jego dobra. Problem leży w wyważeniu wymienionych kwestii. W Polsce praktyka pokazuje, że każdy czuje się bezkarny, ale też dodatkowo w przypadku najmniejszej bzdury, każdy czuje się prześladowany.

Prześladowany?
W 2009 roku zostałem zatrzymany przez Policję i dostałem mandat w wysokości 270 złotych za brak informacji o haku w dowodzie rejestracyjnym. Przez 4 lata nie zapłaciłem grosza. Komornik przychodzi, ale pieniędzy nie dostaje. Sąd, aby zastosować zastępczą karę aresztu zbiera się już 7 raz. Może gdyby w tym kraju podobne sprawy załatwiało się w dwa tygodnie, to nie byłoby tylu cwaniaków podobnych do mnie, którzy będą sprawdzać, czy można zapłacić grzywnę w 10 albo 15 lat! To taki mój sport. (śmiech) Z drugiej zaś strony mamy niedawną sytuację z Poznania, kiedy ukradziono dziewczynie portfel. Na miejscu pojawiły się patrole policjantów, tramwaj zamknięto, rozpoczęły się procedury przeszukiwania pasażerów. Kobiety oczywiście czekały 3 godziny dłużej, bo na miejscu nie było funkcjonariuszek, które mogą je sprawdzić i oddać im wolność. Wszystko za głupi portfel. Z każdej strony atakuje nas przesada.

To co zrobić żeby w Polsce było normalnie?
Warto zadać sobie pytanie, które kraje są najbardziej rozwinięte? To Australia, Hong Kong, Botswana, USA, Singapur – generalnie chodzi o byłe kolonie angielskie. Nie wiem co jest w prawie brytyjskim, ale z pewnością jest coś, co pozwala ludziom żyć godnie. Kiedy w Wielkiej Brytanii zatrzymał mnie policjant bo miałem niesprawne światło, to stwierdził, że jest już ciemno i oddał mi zapasową żarówkę z radiowozu! Oczywiście po negocjacjach oddałem mu kilka funtów, aby nie musiał wykładać za nową żarówkę na stacji benzynowej. Dlatego też jestem za tym, aby wypowiedzieć Wielkiej Brytanii wojnę i poddać się na drugi dzień. Może wtedy w naszym kraju będzie normalnie. To także odpowiedź na pytanie, dlaczego przestałem prowadzić działalność biznesową w Polsce.