„CeZik” Cezary Nowak

0

CeZik, czyli Cezary Nowak urodził się w Gliwicach w 1985 roku. Od tamtej pory, z małymi przerwami brzdąka, stuka, buczy, huczy i wyje! W ubiegły piątek odwiedził naszą redakcję i opowiedział o swojej pracy i życiu.

Zawładnąłeś polskim Internetem. Skąd bierzesz inspiracje?
Uff, nie wiem skąd. Opieram się na tym co nas otacza. Trochę powstaje w głowie, a trochę z istniejących trendów na Zachodzie. Podobne inicjatywy docierają do nas z opóźnieniem. Rozpoczęło się to od gościa, który śpiewał od tyłu. Postanowiłem przesłuchać kilka dźwięków od tyłu i zobaczyć jak to wygląda.

Wtedy trafiłeś do Szymona Majewskiego.
No tak. Zadzwonili do mnie jego headhunterzy i zaproponowali występ. To były moje pierwsze masowe show. Oczywiście pojawił się stres. Wielkie studio, ludzi mnóstwo biega dookoła. Formuła programu nie pozwalała na błędy. Jak się zdarzyła pomyłka, to ciężko było to powtórzyć. Ale ludzi byli niezwykle mili, wbrew ogólnemu przekonaniu, że w telewizji są same snoby i ważniaki. Miło wspominam.

Mieszkasz jeszcze w Gliwicach czy już brylujesz na warszawskich salonach? Ostatnio wpadłeś do Wojewódzkiego, a tam, jak mawiał klasyk, byle kogo nie zapraszają.
Czasem zapraszają byle kogo, takich zwykłych celebrytów (śmiech). Ostatecznie istnieje niepisany wymóg, że trzeba gdzieś lub czymś zabłysnąć w minimalnym stopniu. Takiego szarego człowieka z ulicy nie wybierają. On sam proponuje gości, którzy są potem rozważani przez producentów. Ja akurat zostałem zaproszony za sprawą Czesława Mozila. Co prawda nie połączyła mnie z Czesławem szczególna miłość gliwicko-zabrzańska, a spotkanie na jednym z festiwali filmowych około trzech lat temu. Jeśli chodzi o sam udział w programie, to nie ma szczególnych atrakcji. Nie mają nawet porządnego bufetu, a herbatę podają ze starego czajnika. Wygląda to pięknie z jednego ujęcia, czy dwóch, a jak obrócić kamerę to sam grzyb na ścianie (śmiech).

To co, planujesz płytę z Czesławem?
Nie! Broń Boże! Nie sądzę, by była nam dana dłuższa współpraca. Jeden kawałek jak najbardziej, ale w dalszej perspektywie nic by z tego nie wyszło. Nadajemy na zupełnie innych falach muzycznych. Jeśli chodzi o nasz kontakt to nie mogę narzekać. To naprawdę swój, śląski, człowiek! Nadal chcę się rozwijać w Internecie i grać koncerty. W Gliwicach wystąpię w maju. Generalnie nie chciałbym nagrywać z nikim płyty, zależy mi na pojedynczych utworach, tak jak z Czesławem. Sądzę, że fajnie byłoby coś stworzyć z Kasią Nosowską. Napisałem do niej maila, zobaczymy czy odpowie (śmiech).

Jesteś już celebrytą?
Nie znam książkowej definicji tego słowa, jednak w otoczeniu istnieje przekonanie, że to człowiek znany wyłącznie z tego, że jest znany. To najczęściej osoby, które nie robią konkretnych, sensownych rzeczy, a jedynie bywają na salonach, robiąc tym samym karierę. Mi do tej pory udało się zdobyć już 70 milionów wyświetleń, ale na salonach nigdy nie byłem. Nikt mnie nie zaprosił jeszcze na żadne wielkie spotkania, choć czasem rozdaje autografy. Na szczęście nie mam psychofanek.

Spotkałeś się już z otwartą zazdrością w Twoim otoczeniu?
Na żywo jeszcze się z takimi zachowaniami nie spotkałem. Nikt mi nigdy w oczy tego nie powiedział czy nie pokazał. Za to w Internecie owszem, pojawiają się czasem anonimowe komentarze. Ja sam zazdroszczę wielu rzeczy ludziom, ale nie przybiera to takich skrajnych form. Myślę, że to całkiem normalne. Osobiście cieszę się z tego, że mogę robić to co lubię i nie muszę robić tego do czego się początkowo przymierzałem.

A cóż to za porzucone plany?
Chodzi o drogę, którą obrałem idąc na studia. Poszedłem na Politechnikę Śląską, aby zostać inżynierem. Na szczęście w trakcie udało mi się od tego uciec. Ostatecznie skończyłem kierunek Automatyki i Robotyki. W tym momencie mogę się już utrzymać ze swojej działalności muzycznej. Pieniądze pojawiły się w momencie, gdy przekroczyłem granicę miliona wyświetleń.

Jak osiągnąć taki sukces? Kiedy odkryłeś swój talent?
Nie ma pewnego przepisu. Istnieją jednak pewne kroki, które pomagają. Nawet nie chodzi o ciężką pracę, a o determinację. To chyba najważniejszy czynnik. Jeśli chcemy czegoś za wszelką cenę to z pewnością uda nam się osiągnąć wymarzony cel. W moim domu było bardzo muzycznie. Mój brat jest doktorem kompozycji na Akademii Muzycznej. Jako, że jest o 6 lat starszy to dużo wcześniej zajął się muzyką. Także moi rodzice wpajali nam, aby interesować się muzyką. Teraz śledzą moje poczynania w Internecie.

Wracamy do pytania, Gliwice czy Warszawa?
Mnie się tu żyje bardzo dobrze. Choć ostatecznie kostka na Rynku nie jest chyba najlepszym rozwiązaniem (śmiech). Oczywiście, gdy spoglądamy na sąsiednie miasta to nie mamy na co narzekać. Jak czasem jadę przez Bytom to przyśpieszam zawsze, by opuścić to „piękne” miasto. W Gliwicach zawsze było ładnie. Nie planuję przeprowadzki.

Karo Glazer

0

Z Gliwic na największe europejskie sceny…

Karo Glazer

W lutym 2010 roku została nagrodzona przez Polską Akademię Muzyczną wkategorii„DebiutRoku”.Otrzymała także nagrodą specjalną za muzyczne dokonania na europejskich scenach. Amerykański miesięcznik Singer Universe, typującym najlepszych wokalistów, uznał ją za jedną z 5 najlepiej rokujących wokalistek na świecie, będąc jednocześnie pierwszą Polką,której ten laur został przyznany. Karo Glazer jest jedną z najoryginalniejszych artystek jazzowych ostatnich lat. Konsekwentnie tworzy swój własny, unikalny, muzyczny język, charakterystyczny tylko dla niej. Jest wokalistką, kompozytorem, aranżerem i producentem w jednej osobie.

Pozwolisz, że opowiem Ci krótką historię, którą słyszałem z ust mojego taty. Dawno, dawno temu kiedy oboje byliśmy bardzo mali albo wcale nas jeszcze nie było, mój tato jadąc tramwajem przez Gliwice przedstawił, wtedy swojej dziewczynie, dzisiaj mojej mamie, młodego chłopaka -„To jest Staszek Sojka, już niedługo usłyszy o nim cała Polska i nie tylko.” Kilka lat temu, kiedy usłyszał płytę Normal powiedział to samo o Tobie.
Podziękuj proszę Tacie za komplement i przekaż, że bardzo mi miło! Gdy dowiaduję się, że ktoś powiedział coś takiego na mój temat, motywuje mnie to po stokroć! Jestem tym typem człowieka, na którego znacznie lepiej działa marchewka niż bat. Komplementy mnie inspirują do jeszcze cięższej pracy. Nie wiem czy usłyszy o mnie cała Polska, ale wiem, że muzyka nie zna granic… i choćby z tego powodu warto się nią zajmować. To jest powołanie. Moje doświadczenia wypływające z wydania pierwszej płyty nauczyły mnie, że świat jest otwarty na nas. Jedyne co powinniśmy zrobić, to otworzyć się na niego!

Czemu nie zostałaś architektem? Dostałaś się na gliwicki wydział na pierwszym miejscu, dobrze pamiętam?
Faktycznie, byłam gdzieś wysoko, ale szczerze powiem, że to było tak dawno temu, że już nie pamiętam… Zresztą nie jestem fanką tabelek z numerkami, rywalizacji, konkursów itp. Po prostu tego dnia miałam dobry dzień i się udało. Architektura i grafika są mi nadal bliskie, ale bardzo szybko, bo już na drugim roku studiów zrozumiałam, że muzyka jest ważniejsza. Zawsze mówię, że to nie ja wybrałam muzykę, a ona mnie. Ja naprawdę chciałam być architektem… ale odkryłam inne powołanie i nagle to co było niby zabawą w moim życiu, stało się jego sensem. Mało kto wie, ale muzyka towarzyszy mi nieprzerwanie od dzieciństwa. Jako nastolatka bez przerwy grałam na gitarze – nie rozstawałam się z nią. Zawsze kochałam muzykę… ale nie wiedziałam nawet, że w życiu można zarabiać pieniądze grając… (śmiech). Po prostu lubiłam śpiewać i grać i to dawało mi frajdę. Poznawałam fajnych ludzi i przede wszystkim mogłam być sobą. Nie myślałam o karierze… po prostu muzyka dawał mi wolność. Do dzisiaj pamiętam ten moment, gdy mój tato stojąc w kuchni opowiadał mi o czterech chłopakach z Liverpoolu. Miałam wtedy zaledwie pięć lat, a pamiętam jakby to było wczoraj. Tato pokazywał mi różne rodzaje muzyki. Nie stawiał barier pomiędzy gatunkami i tak się kształtowały moje upodobania. Mama pomagała mi natomiast realizować moje pasje i zawsze mnie wspierała. Wszystko to za pewne sprawiło, że jestem dzisiaj tym kim jestem.

To już 5 lat od Twojej pierwszej płyty „Normal”, która znana była bardziej na zachodzie niż w kraju. Teraz ukazała się druga płyta, zatytułowana „Crossings Project”. Jesteś zakochana? W promocyjnym wideo „The Magic of Life” tryskasz energią i radością.
Nie wiem do końca na czym to polega, ale mam zdolność pisania optymistycznej muzyki. Mam wrażenie, że nawet gdy śpiewam utwór liryczny z melancholijną puentą, to i tak na końcu pojawia się w nim słońce. To chyba dar… Od wielu krytyków usłyszałam, że „Crossings Project” to jedna z najoptymistyczniejszych płyt wydanych w Polsce od wielu lat. Fantastycznie się czuję, gdy publiczność tak odbiera moje piosenki. Ja po prostu głęboko wierzę w to, że najważniejsze jest w muzyce dawać. Nie ma nic ważniejszego od przekazu…Od emocji. To one nadają sens dźwiękom.

Nowa płyta jest odmienna w stylistyce od poprzedniej, ale przede wszystkim jest perfekcyjnie wyprodukowana. Ty i muzycy brzmicie powalająco. Kto jest producentem, kto miksował?
Producentem płyty byłam ja sama. „Crossings Project” to w całości moje dziecko. Najpierw skomponowałam, potem zaaranżowałam, a na końcu wyprodukowałam i zaśpiewałam moje piosenki. Było przy tym mnóstwo pracy, ale dla mnie nie ma nic przyjemniejszego niż tworzenie muzyki. Nie interesuje mnie tylko śpiewanie. Muzyka jest całością. Chyba w tym przydaje mi się moje doświadczenie wypływające ze studiowania architektury…że umiem myśleć o muzyce wielowymiarowo, a tak właśnie powinien pracować producent muzyczny. Musi wiedzieć jakich kolorów, dynamiki, ekspresji czy frazy szuka. Zanim weszliśmy do studia wszystko miałam w swojej głowie. Pisałam kompozycje myśląc o muzykach, których na nią zaprosiłam. To było dla mnie niezwykle ważne, by czuli, że są niezastąpieni… że oni sami stanowią dla mnie niezaprzeczalną inspirację. W sumie na płycie zagrało 18 muzyków, pochodzących ze Szwecji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Hiszpanii, Meksyku oraz Polski, a sesje nagraniowe odbyły się w Szwecji, Niemczech, Polsce i USA. W gronie moich wyśmienitych gości znalazły się takie nazwiska jak m.in. Mike Stern – niegdyś grający u boku Milesa Davisa, jeden z trzech najwybitniejszych i najbardziej rozpoznawalnych gitarzystów jazzowych na świecie, Lars Danielsson – gwiazda wytwórni ACT, kontrabasista i wiolonczelista o międzynarodowej sławie – w Polsce znany dzięki współpracy z Leszkiem Możdżerem, John Taylor – legenda ECM’u, pianista należący do grona najbardziej wyrafinowanych muzyków w historii jazzu, Klaus Doldinger – założyciel słynnej jazzrockowej grupy Passport oraz twórca muzyki filmowej do takich obrazów jak m.in.: „Neverending Story” czy „The Boat”, Joo Kraus – znany młodemu pokoleniu jako założyciel przebojowej grupy Tab Two oraz meksykański perkusjonalista – Tomas Sanchez. W gronie wyśmienitych gwiazd znalazły się również polskie nazwiska takie jak: Marek Napiórkowski, Krzysztof Ścierański i Andrzej Olejniczek, a wszystko to w towarzystwie fantastycznego kwartetu smyczkowego filharmonii monachijskiej. Jednym słowem crème de la crème współczesnego jazzu – line up marzeń. Natomiast ostateczne brzmienie to wynik mojej współpracy z Martinem Waltersem, amerykańskim producentem muzycznym, wielokrotnym laureatem nagrody Grammy, wcześniej współpracującym z Terri Lyne Carrington przy „Mosaic Project” oraz Esperanzą Spalding i grupą Spyro Gyra. Specjalnie poleciałam do Stanów, by z nim pracować nad płytą, bo wiedziałam, że jest niezastąpiony. To właśnie Martin miksował i masterował płytę.

Jak to jest pracować z takimi gwiazdami światowego jazzu jak Mike Stern, Lars Danielson czy John Taylor? Jak dochodzi do takiej współpracy, dzwoni się do nich, pisze na Facebooku?
Dzięki temu, że płyta „Normal” odniosła sukces w Europie, zagrałam ze swoim zespołem duże trasy koncertowe po wielu topowych festiwalach jazzowych. Miałam możliwość poznawać takich artystów bezpośrednio. W naturalny sposób nawiązywały się relacje, które z czasem przeradzały się w przyjaźnie. Prawda jest taka, że miałam wielkie szczęście i nie musiałam zbyt długo namawiać ani Mike’a Sterna ani Larsa Danielssona do współpracy, gdyż znamy się już dobrych parę lat i w wielu momentach to oni mnie do tego namawiali. Właśnie Lars Danielsson był tym, który od początku mnie wspierał i mówił, że musimy coś zrobić razem. Naprawdę we mnie wierzy i to dało mi motywacje, by zrobić tak dużą, międzynarodową płytę jak „Crossings Project”. A jak się z nimi współpracowało? …Fantastycznie! Bo to nie tylko wielcy muzycy, ale i wielcy ludzie! Nie mogłam wybrać lepszych partnerów do tej płyty. Poziom ich zaangażowanie w tworzenie tego krążka nawet mnie samą zaskoczył. Nie odpuszczali ani na chwilę. Do samego końca dbali o brzmienie płyty. Konsultowałam z nimi wszystkie moje pomysły i te gorące dyskusje sprawiły, że płyta brzmi tak świetne – jest audiofilska.

Wytłumacz, mniej wtajemniczonym, na czym polega technika śpiewu, którą się posługujesz.
Posługuję się wieloma technikami wokalnymi, więc w paru słowach byłoby trudno to wszystko opisać. Na płycie śpiewałam zarówno jazzowo, jak i popowo czy wręcz klasycznie. Wydaje mi się, że przede wszystkim interesuje cię „scat”. Faktycznie jestem fanką takiego śpiewania, bo daje mi ono wolność i pozwala mi na traktowanie głosu w sposób instrumentalny. „Scat” wywodzi się bezpośrednio od Luisa Armstronga, który pewnego dnia, jak głosi historia, zapomniał na koncert trąbki…i ponieważ nie miał na czym grać, zaczął śpiewać to co normalnie by zagrał. „Scatując” używamy sylab, głosek i wszystkich innych onomatopei, które pozwalają nam uzyskać efekt instrumentu. Liczy się melodia i dźwięk, a nie tekst. Dzięki temu możemy improwizować tak samo instrumentaliści… co oznacza w praktyce, że możemy bawić się głosem na wszystkie sposoby. Możemy zaśpiewać jak trąbka albo saksofon, ale równie dobrze możemy zrobić z głosu instrument perkusyjny, naśladujący np. miotełki perkusisty. To fantastyczna gałąź wokalistyki, która pozwala na odnalezienie swojego prywatnego języka, gdyż „scat” jest bardzo indywidualny i każdy z wokalistów stosujących tę technikę robi to na swój oryginalny sposób, co jest meritum sprawy.

Za płytę Normal otrzymałaś nagrodę PAM London Awards i zostałaś wydana przez niemiecką wytwórnię, która zapewniła Ci, w ramach promocji, trasę koncertową po największych europejskich scenach jazzowych. Jak będzie wyglądała promocja płyty Crossing Project?
Płyta „Crossings Project” również będzie miała międzynarodową premierę i zostanie wydana w różnych krajach. Po za Europą bardzo zainteresowani są Japończycy, dlatego bardzo mnie to cieszy. Rozmowy trwają również z Amerykańskim wydawcą, dlatego trzymajcie za to kciuki, bo wydanie płyty w USA przez Europejczyka to nie lada rzecz. W Polsce płytę wydał EMI Music, dzięki czemu promocja w kraju jest naprawdę spora. EMI jest jednym z trzech głównych wydawców na naszym terytorium, co pozwala na większe działania. Singiel „The Magic of Life” codziennie leci w radiowej Trójce, która objęła płytę swoim patronatem i na którą można oddawać głosy w notowaniu Listy Przebojów Programu Trzeciego, do czego zachęcam. Poza tym płytę promuje już teraz jeden teledysk, a w nadchodzącym miesiącu, gdy tylko wiosenne słońce zawita do Gliwic, będziemy kręcić kolejny teledysk, tym razem w Gliwicach, którą są jednym ze sponsorów płyty. Fani mogą również obejrzeć krótki film „making of” pokazujący pracę na projektem Crossings, tak więc dzieje się sporo w tej kwestii. Oczywiście następnym krokiem będzie trasa koncertowa, która w tym momencie jest omawiana z organizatorami jazzowych festiwali w Europie. Wierzymy, że również w Polsce uda nam się zagrać koncert w całym składzie osobowym z płyty, włączając w to wszystkie gwiazdy. Oczywiście jest to kwestia zależna od finansów, ale mamy nadzieję, że chętni, by takie przedsięwzięcie sponsorować się pojawią. Może ktoś z Państwa czytając ma jakiś pomysł w tej sprawie. Jesteśmy bardzo otwarci, by o takich rzeczach rozmawiać.

Pamiętaj o obowiązkowych koncertach w Gliwicach. Za dwa lata powinniśmy już mieć ogromną halę widowiskową PODIUM. Na naszym Facebooku padł pomysł żebyś uświetniła jej otwarcie swoim występem. Co Ty na to?
Byłoby mi niezwykle miło zagrać dla mojej gliwickiej publiczności. Kto wie, może zwariowany pomysł z Facebooka się zmaterializuje… (śmiech). Uwielbiam grać w Gliwicach. Tu jest mój dom i moi przyjaciele. Nie gram tu za często, ale średnio raz do roku pojawiam się w 4art. Ostatni raz grałam w październiku 2012. To był koncert w duecie z Krzysztofem Ścierańskim. Było super. Lubię te koncerty, bo one mają dla mnie bardzo osobisty charakter. Przychodzi mnóstwo ludzi, których nie widziałam przez lata. Śpiewam wtedy tak naprawdę dla tych, którzy sprawili, że jestem tym kim jestem. Naprawdę urocze!

Występ z którym muzykiem jest Twoim największym marzeniem?
…oj…Trudne pytanie. Te marzenia się zmieniają. Kiedyś marzyłam, by zagrać z Larsem Danielssonem… i zagrałam… a nawet więcej, zamierzamy pograć razem dłużej. W Nowym Jorku Mike Stern zaprosił mnie, bym gościnnie zaśpiewała z jego zespołem w klubie 55 Bar na Manhattanie… a to też było moje marzenie… więc póki co jestem szczęściarą, naprawdę spełnioną szczęściarą. Wydaje mi się, że moim młodzieńczym marzeniem było od zawsze zaśpiewać duet z Alem Jarreau. Miałam już przyjemność spotkać się nim, ale póki co nie było pomysłu by go zaprosić. Zobaczymy co przyniesie los i jaką postanowię zrobić kolejną płytę. Wydaje mi się, że czas zweryfikuje moje marzenia.

Znasz polskie piekiełko, jak Twój sukces „znoszą” koledzy po fachu z dawnych lat?
Szczerze powiem, że nie wiem jak znoszą moje poczynania moi koledzy z dawnych lat, gdyż nie mam z nimi na co dzień kontaktu. Od paru lat otaczam się zaufanymi muzykami, z którymi stworzyłam fajne relacje. Bliscy są mi: Bernard Maseli, Marek Raduli, Krzysztof Ścierański, Andrzej Zielak, Przemek Kuczyński czy Tomas Sanchez i z nimi przede wszystkim się kontaktuje i rozmawiam na wiele tematów. To bardzo ważne, by mieć w życiu ludzi, z którymi można rozmawiać szczerze. Cała reszta to cała reszta. W Polsce niestety jest tendencja do tego, by trochę pogrążyć tego, któremu się udaje, zamiast cieszyć się jego szczęściem. Cudowne jest to, że miałam okazje ostatnio spędzić sporo czasu w Stanach i przesiąkłam ich podejściem do życia. Mimo iż rynek muzycznym jest tam bardzo zacięty, panuje w środowisku otwartość. Chodzi o to, by szanować się przede wszystkim nawzajem i szanować pracę kolegów po fachu. Nie ważne czy nam się podoba to co robią, to kwestia gustu. Ważne, by zrozumieć, że skoro ja jako artystka włożyłam tyle trudu i pracy w powstanie mojej płyty, to znaczy, że moi koledzy też musieli podobny nakład pracy włożyć i to powinno zasługiwać na szacunek – fakt, że komuś się chcę zrobić coś nowego… że cały czas szuka i walczy, mimo przeciwności losu, powinien być doceniany. To jest moje podejście w tej sprawie i chciałabym, by ten ludzki odruch się upowszechnił.

Czemu Karo a nie Karolina?
… no właśnie… A czemu Reni Jusis, a nie Renata Jusis? Albo czemu Maryla Rodowicz, a nie Maria Rodowicz…(śmiech). Tylko się przekomarzam. Prawda jest taka, że to się zaczęło w trakcie moich zagranicznych koncertów. Po prostu Niemcy czy Francuzi w naturalny sposobów, jak widzą imię Karolina, skracają je do Karo… i tak było właśnie ze mną. Mój niemiecki agent Ulrich Balss zawsze mówił do mnie Karo i podejrzewam, że w rozmowach z organizatorami festiwali tak mnie nazywał i tak też się przyjęło. Na plakatach w pewnym momencie zaczęło się pojawiać Karo zamiast Karolina, a ponieważ za granicą czytają moje nazwisko w anglojęzyczny sposób, brzmi to bardzo melodyjnie i tak było prościej. Z czasem koledzy w zespole tak do mnie zaczęli mówić, a potem cała reszta znajomych… i nie wiedząc kiedy stałam się Karo. Muszę jednak przyznać, że bardzo dobrze się z tym czuję. Od momentu wydania płyty „Normal” do premiery „Crossings Project” upłynęło sporo czasu, który mnie ukształtował. Na pewno jestem dzisiaj inną osobą, niż byłam trzy lata temu. To jak nowy początek i być może dlatego miałeś wrażenie, że tryskam energią i radością.

Kamil Cebulski

0

Rozmowa z milionerem

Kamil Cebulski zadziwił wszystkich. Jego pomysły i zaangażowanie pozwoliły mu zostać najmłodszym polskim milionerem. Każdy zadaje sobie pytanie czy istnieje idealny przepis na sukces. Czy pierwszy milion to kwestia przypadku? Jakie cechy powinniśmy posiadać, aby skutecznie rozwijać swoją karierę? Specjalnie dla naszych czytelników Kamil uchylił rąbka tajemnicy i podpowiedział co zrobić, aby zarabiać miliony!

Na początek pytanie, które z chęcią zadałby Ci niejeden zainteresowany. Jak zostać milionerem?
Wiesz co, nie wiem. Chyba najlepiej stąd wyjechać (śmiech). A tak na poważnie to bardzo proste. Z pewnością trzeba pracować. Jeśli mamy jakiś pomysł, to trzeba go po prostu realizować. Tak na dobrą sprawę, jeśli nie zaczniemy kombinować w wieku gimnazjalnym czy licealnym to potem jest ciężko. Na studiach jest już więcej zajęć, pojawia się presja by zarabiać pieniądze, a potem idziemy do pracy etatowej, po której jesteśmy już tak zmęczeni, że nie ma czasu na realizację marzeń. Trzeba pracować od początku, a może gdzieś tam za dziesiątym razem nam się uda.

Czy Twoje osiągnięcia to także łut szczęścia?
Oczywiście, że tak! Szczęście jest bardzo ważne, możemy się starać, robić wszystko by wyszło dobrze, a tu nagle piorun kulisty nas trafi i nic sienie uda. Szczęście owszem, ale istotna jest również nauka i wiedza. Warto czytać książki i nie liczyć na to, że jakakolwiek szkoła nas czegoś nauczy. Każda szkoła uczy tego samego, a my musimy mieć unikalną wiedzę. Nie musimy czytać podręczników zarządzania i marketingu, np. popularnego Kotlera, tylko książki niszowe, mniej popularne, abyśmy dysponowali unikalną mądrością. To wymaga niezwykłego samozaparcia. Człowiek sam musi wiedzieć, że powinien się uczyć. Ja nie studiowałem, no może raz, ale wtedy minister ogłosił, że do wojska nie bierze i przestałem (śmiech). Według mnie zawsze trzeba iść w tym kierunku, aby po skończeniu studiów zacząć zarabiać, dlatego ja krytykuje kierunki humanistyczne, po których i tak nie ma roboty, na rzecz kierunków technicznych czy biznesowych. Jakby nie patrzeć jedyny sposób w Polsce, aby zarobić sensowne pieniądze, tak aby przed trzydziestką kupić dom bez kredytu, to rozkręcić własny biznes.

Rozwój Internetu w Polsce pozwolił Ci zarobić pierwsze poważne pieniądze. Jak wyglądały Twoje początki? Kiedy zdałeś sobie sprawę ze swojej przedsiębiorczości?
Rodziców nie było stać na Internet. Dlatego jeśli korzystałem z sieci, a na rachunku było to wyraźnie wyszczególnione, to musiałem za to zapłacić. Szczerze mówiąc, nigdy nie było momentu, w którym zdał bym sobie sprawę ze swojej przedsiębiorczości. Po prostu nie miałem pieniędzy, aby zaprosić dziewczynę do kina, dlatego się kombinowało. Jak był komputer to przepisywaliśmy prace magisterskie, bo wtedy drukarki komputerowe nie były tak powszechne. Potem zaczęliśmy tworzyć strony internetowe dla firm, dla studentów na zaliczenia i od takich prostych spraw się zaczęło. Wiadomo, jak zarobisz pieniądze to z czasem apetyt rośnie. Kończy się 18 lat, zdajesz prawo jazdy to pewnie jakiś samochód by się przydał, a potem trzeba zatankować itd… Dlatego nie ma takiej rewolucji, że od dzisiaj będę przedsiębiorcą i będę zarabiał pieniądze tylko przychodzi to bardzo naturalnie.

To dlaczego pozostali młodzi ludzie nie zostają milionerami?!
No jest wielu, którym się udało… bo wyjechali za granicę i bardzo dobrze im się powodzi. Można powiedzieć, że nasze pokolenie jest bardzo szczęśliwe i elastyczne. Nasi rodzice nie mogą ot tak po prostu wyjechać za granicę. A czemu nie ma milionerów? W Polsce się nienawidzi ludzi, którzy są pracowici i do czegoś dochodzą – właściwie takich to się tylko opodatkowuje. Ale tu nawet nie chodzi o pieniądze. Każdy przedsiębiorca, każdy kto się czegoś dorobił, to w tym kraju się wstydzi do tego przyznać. Wstydzi się dzielić tą wiedzą, bo nie wiadomo za jakim rogiem czeka urzędnik. Bycie przedsiębiorczym człowiekiem jest karalne w tym kraju – raz ZUS-em, a raz podatkiem dochodowym.

A jednak wielu pomimo trudności prowadzi całkiem solidne firmy. Czy są zatem umiejętności lub cechy charakteru które wyróżniają osoby skazane na sukces?
Wiesz, znam bardzo wielu ludzi, którzy już w wieku licealnym marzą o tym, aby zostać dobrym przedsiębiorcą, nauczycielem czy lekarzem. Ale nie znam nikogo kto powiedziałby w wieku 17 albo 19 lat, że chce zostać najlepszym spawaczem na świecie. To jest śmieszne, ale dobry spawacz potrafi zarobić 50 tys. euro miesięcznie, jeśli ma kwalifikacje, umiejętności, jeśli jest pracowity i potrafi zarządzać małymi grupami ludzi to będzie dobrze zarabiał. Tacy fachowcy są właśnie wynagradzani. Faktycznie te zawody nie cieszą się ogromnym prestiżem, ale są dobrze płatne. Możemy siedzieć w biurze za 1500 złotych, albo zostać najlepszym na świecie glazurkarzem. Jeden ze znajomych, co prawda w wieku moich rodziców, potrafi z kładzenia kafelek wyciągnąć miesięcznie około 8-10 tysięcy złotych. Oczywiście to praca 6-7 dni w tygodniu po 13 godzin, ale tak właśnie zarabia się dobre pieniądze.

Czyli wykształcenie i ciężka praca?
Kiedyś z kolegą zaprosiliśmy do Polski takiego pana, który nazywa się Feliks Zandman. To Polak żydowskiego pochodzenia, który stracił całą rodzinę podczas wojny, sam ukrywał się przez 2 lata w lepiance pod podłogą – nie miał nic. Po wojnie zaczął się kształcić, aby ostatecznie założyć firmę Vishay, która obecnie ma przychody rzędu 2 miliardów dolarów rocznie. I zapytałem go bardzo bezpośrednio – słuchaj jak masz zatrudnić człowieka na poważne stanowisko np. prezesa firmy zarządzającego 3 tysiącami pracowników, to jakie wymagania musiałby spełnić? Długo się nie zastanawiał i odpowiedział mi, że to musi być przede wszystkim człowiek niesamowicie odpowiedzialny, punktualny, rzetelny i lojalny! Nie powiedział, że musi mieć wykształcenie. Sam Zandman skończył Sorbonę w 3 lata, jadąc tam bez znajomości języka. Stwierdził wtedy, że wykształcenie da się zdobyć bez problemu, ale nie nauczysz się odpowiedzialności.

Ty także uważasz, że to odpowiedzialność jest najistotniejsza?
Kiedy młodzi ludzie się mnie pytają czy dany biznes zadziała i mówią, że potrzebują 5 tysięcy złotych to mówię, aby poszli do rodziców. To nie są takie duże kwoty. Oni odpowiadają, że rodzice im nie dadzą tych pieniędzy. Dlaczego? No bo oni we mnie nie wierzą, nie są przekonani. Oczywiście! Jeśli kiedyś się zadeklarowałeś, że przekopiesz ogródek, a potem to odwlekałeś to nie ma co się dziwić. Podobnie, gdy widzą brak konsekwencji – coś zaczynasz i nie kończysz, no to nie ma co się dziwić. Właśnie takie cechy jak odpowiedzialność czy rzetelność, pojawiające w drobnych sytuacjach pokazują, że jesteś solidny. Świadczą o tym, czy w przyszłości będzie nam się dobrze powodzić czy nie. W pewnym momencie przerwałeś wiele swoich dotychczasowych działalności. Czemu tak się stało? Znużyło mnie prowadzenie biznesu w Polsce. Obecnie posiadam firmy w Tajlandii, Zambii i Anglii. Nie wiem czy wiesz, ale 78% firm w Polsce przypuszcza, że są okradane przez własnych pracowników. W Szwajcarii ta liczba wynosi 18%. Dlaczego tak się dzieje? Tutaj powołam się na profesora Marka Koseckiego, który zajmuje się badaniem tego zjawiska od 30 lat. Pracownicy okradają pracodawcę w sytuacji tzw. anomii. Oczywiście na takie zachowania wpływają również inne czynniki, ale jednym z najistotniejszych jest poziom kontroli. Jeżeli pracownik czuje się bezkarny, zaczyna kraść. Podobnie, gdy kontrola jest zbyt silna. Wtedy człowiek czuje się niegodnie i także zaczyna kraść. To znaczy, że jeśli pracodawca okrada mnie z godności, to ja mam moralne prawo, aby także zabierać jego dobra. Problem leży w wyważeniu wymienionych kwestii. W Polsce praktyka pokazuje, że każdy czuje się bezkarny, ale też dodatkowo w przypadku najmniejszej bzdury, każdy czuje się prześladowany.

Prześladowany?
W 2009 roku zostałem zatrzymany przez Policję i dostałem mandat w wysokości 270 złotych za brak informacji o haku w dowodzie rejestracyjnym. Przez 4 lata nie zapłaciłem grosza. Komornik przychodzi, ale pieniędzy nie dostaje. Sąd, aby zastosować zastępczą karę aresztu zbiera się już 7 raz. Może gdyby w tym kraju podobne sprawy załatwiało się w dwa tygodnie, to nie byłoby tylu cwaniaków podobnych do mnie, którzy będą sprawdzać, czy można zapłacić grzywnę w 10 albo 15 lat! To taki mój sport. (śmiech) Z drugiej zaś strony mamy niedawną sytuację z Poznania, kiedy ukradziono dziewczynie portfel. Na miejscu pojawiły się patrole policjantów, tramwaj zamknięto, rozpoczęły się procedury przeszukiwania pasażerów. Kobiety oczywiście czekały 3 godziny dłużej, bo na miejscu nie było funkcjonariuszek, które mogą je sprawdzić i oddać im wolność. Wszystko za głupi portfel. Z każdej strony atakuje nas przesada.

To co zrobić żeby w Polsce było normalnie?
Warto zadać sobie pytanie, które kraje są najbardziej rozwinięte? To Australia, Hong Kong, Botswana, USA, Singapur – generalnie chodzi o byłe kolonie angielskie. Nie wiem co jest w prawie brytyjskim, ale z pewnością jest coś, co pozwala ludziom żyć godnie. Kiedy w Wielkiej Brytanii zatrzymał mnie policjant bo miałem niesprawne światło, to stwierdził, że jest już ciemno i oddał mi zapasową żarówkę z radiowozu! Oczywiście po negocjacjach oddałem mu kilka funtów, aby nie musiał wykładać za nową żarówkę na stacji benzynowej. Dlatego też jestem za tym, aby wypowiedzieć Wielkiej Brytanii wojnę i poddać się na drugi dzień. Może wtedy w naszym kraju będzie normalnie. To także odpowiedź na pytanie, dlaczego przestałem prowadzić działalność biznesową w Polsce.

Marek Bieniek

0

„ZGODA I PRZYSZŁOŚĆ” Wygra w Gliwicach?

Prezes Stowarzyszenia „Zgoda i Przyszłość” w Gliwicach.
Marek Bieniek jest politologiem, ukończył studia doktoranckie na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Studiował również na Politechnice Śląskiej w Gliwicach i Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Obecnie pracuje jako pośrednik i doradca na rynku nieruchomości.

Jaki cel działania ma Stowarzyszenie „Zgoda i Przyszłość”
Zasadniczym celem działania ZiP jest konsekwentne realizowanie zadań określonych w statucie, w szczególności dążenie do integracji środowisk społecznych, gospodarczych oraz grup mających na celu rozwój kultury w szerokim znaczeniu tego słowa.

Startowaliście w wyborach samorządowych…
Tak, to prawda, stowarzyszenie przed wyborami tworzy komitet wyborczy wyborców, o tej samej nazwie. W obecnej rzeczywistości, bez wsparcia politycznego trudno jest cokolwiek osiągnąć.

Jest Pan członkiem Polskiego Stronnictwa Ludowego i wiem, że był Pan kandydatem PSL na stanowisko prezydenta miasta, dlaczego Pan nie wystartował?
Poparliśmy Pana prezydenta Zygmunta Frankiewicza

Nie można wygrać z Zygmuntem Frankiewiczem?
Nie jest to łatwe zadanie, na początek musiałaby powstać szeroka koalicja, na czele której stanąłby dobry kandydat, a nie ktoś z „łapanki”, jak to miało miejsce ostatnio w jednym z komitetów

Którym?
Poproszę o następne pytanie

Co Pan sądzi na temat ostatniego referendum?
Pełna amatorszczyzna

ZiP jest bardziej popularne w powiecie gliwickim, w Gliwicach niewiele osób o nim słyszało.
Stowarzyszenie „Zgoda i Przyszłość” jest znanym „graczem” w polityce samorządowej powiatu gliwickiego. W ostatnich wyborach zdobyło ponad 11 tysięcy głosów, co dało zwycięstwo i pozwoliło uzyskać 8 z 23 mandatów wyborczych, przed Platformą Obywatelską, która otrzymała 7 mandatów. Wystarczyło to na utworzenie koalicji ZiP i PO. Starostą został Michał Nieszporek z PO, a Wicestarostą Waldemar Dombek z ZiP.

Jaki plan w przyszłorocznych wyborach ma ZiP w Gliwicach?
Stowarzyszenie buduje w Gliwicach swe struktury od podstaw, nie wiem na dzisiaj, czy wystartujemy sami czy zbudujemy koalicję, ale na pewno część naszych członków wystartuje w wyborach

Jakiś program dla Gliwic już jest?
Budownictwo mieszkaniowe, jest to najważniejsza sprawa w Gliwicach, o której nic się nie mówi. Miasto się wyludnia, a przecież z naszych podatków żyje. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi pracuje w Gliwicach, a w nich nie mieszka. Czy komuś chciałoby się dojeżdżać kilkadziesiąt kilometrów do pracy, gdyby mógł zamieszkać w naszym mieście? Ceny działek budowlanych są kosmiczne, ale dlatego, że jest ich mało. Budownictwo wielorodzinne praktycznie nie istnieje.

Będzie Pan kandydował na prezydenta Gliwic?
Jak powiedziałem wcześniej, ZiP na dziś nie ma konkretnych ustaleń co do wyborów, ale kandydatem na prezydenta zawsze jest lider komitetu wyborczego.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.

Zygmunt Frankiewicz

0

Robię swoje …
Wywiad z Prezydentem Gliwic Zygmuntem Frankiewiczem

Człowiek uczy się całe życie, czego w 2012 roku nauczył się Zygmunt Frankiewicz?
To tylko utrwalanie wiedzy, potwierdzenie tego co wiedziałem wcześniej, czyli robić swoje, wcześniej pytać, konsultować a jak już się podejmie decyzję to ją realizować nawet jeśli jest niepopularna. To się sprawdza, dzięki temu są sukcesy gliwickiego samorządu, w 2012 moim zdaniem było ich sporo. To nie są jakieś fajerwerki tylko ciężko wypracowane przez lata wyniki. Właśnie ta konsekwencja, możliwość stabilnej pracy przez długi czas daje dobre efekty.

O sukcesach jeszcze porozmawiamy. Opozycja często zarzuca, że nie prowadzi pan dialogu z mieszkańcami. Wygląda to tak: Prezydent Frankiewicz rozlicza się z poprzedniej kadencji, przedstawia program na kolejną, wygrywa i konsekwentnie program realizuje nie oglądając się na nikogo. To jak to jest z tym konsultowaniem?
To jest tylko opinia. Wszystko co robię jest konsultowane. Od początku mojej pracy w Urzędzie robione są badania opinii publicznej. To co mamy zamiar robić jest sprawdzane na wstępnym etapie w sposób reprezentatywny. Z badania opinii publicznej można się dowiedzieć co ludzie na dany temat naprawdę sądzą. Konsultacje, nawet te zrobione na tak ogromną skalę jak te w sprawie PODIUM, mogą nie być tak wiarygodne jak badania. W konsultacjach idą zwolennicy, przeciwnicy i do końca nie wiadomo kto się bardziej zmobilizował. Przed podjęciem decyzji jest cała procedura przygotowania i tu jest wręcz standardem zbieranie opinii różnych osób. Konsultuję bardzo szeroko, wszystko, korzystam z kontaktu ze środowiskami, które chcą te opinie wyrażać. Niekoniecznie to widać z zewnątrz, nie wszyscy o tym wiedzą bo to jest „kuchnia”. Jak nie można zarzucić czegoś konkretnego to się zarzuca rzeczy, które nie można które są trudne do sprawdzenia. Z tym trudno walczyć.

Sprawa lip przy Mickiewicza to tylko pojedyncza wpadka?
Nie ma żadnej wpadki.

Oświadczenie ZDM zostało przez mieszkańców bardzo źle odebrane. Było aroganckie – „nie będziemy z Wami dyskutować, robimy swoje”.
Absolutnie nie. Było uczciwe. Co chciano robić? Chciano konsultować realizację, bądź nie, rzeczy, które wprost wynikają z przepisów ustawowych. Wiadomo, że urzędnik musi przestrzegać prawa. Zapytamy mieszkańców czy chcą zachować lipy, oni powiedzą, że chcą a my je zetniemy. To mniej więcej do tego się sprowadza. Urzędnik na tym szczeblu nie może podjąć innej decyzji niż usunięcie zagrożenia, które zostało potwierdzone ekspertyzą. ZDM musiał się odnieść do stwierdzonego zagrożenia, musiał podjąć kroki w kierunku wycinki drzew, które zagrażają bezpieczeństwu. Mnie osobiście bardzo zależało aby te lipy nie były ścinane, ale nie mam tutaj żadnej mocy sprawczej.

Wróćmy do konsultacji, czy frekwencja na poziomie 6% jest sukcesem?
Ja chciałbym żeby było znacznie więcej…

Dziesięć?
Dziesięć to było założenie przy którym wynik byłby absolutnie wiążący. W konsultacjach dotyczących DTŚ, które były dużo wygodniejsze bo można było głosować przez internet, wzięło udział niewiele ponad 2 tysiące osób, do urn w sprawie PODIUM poszło ponad 9 tysięcy, więc jak na konsultacje to jest rewelacyjnie dobry wynik.

Dziewięć to nie dziewięćdziesiąt, wciąż nie nauczyliśmy się zabierać głosu w sprawach ważnych dla miasta?
Nasze bieżące doświadczenia nie są budujące. To co się dzieje w Radzie Miejskiej może zniechęcać do demokracji lokalnej. Rada fatalnie funkcjonuje i obniża loty bardzo wyraźnie. Byliśmy takim samorządem, od którego wszyscy się uczyli, wzorowali się na nas, teraz wstyd powiedzieć, ale nikt nie może się na nas wzorować, wręcz przeciwnie – traktować to, co się dzieje u nas, jako przestrogę.

Wiadomo, że przeciwników łatwiej się mobilizuje niż zwolenników ale chyba spodziewał się pan lepszego wyniku niż tylko 60% poparcia dla budowy Podium?
Tak jak pan powiedział przeciwników łatwiej zmobilizować. Mam przeciwników, którzy co jakiś czas organizują spektakularne akcje. Akcja referendalna z ubiegłego roku była prowadzona między innymi z hasłami przeciwko PODIUM, więc łatwo było tych przeciwników zmobilizować do wzięcia udziału w konsultacjach i zagłosowaniu przeciwko. Poza tym decyzja była autentycznie trudna i ja się nie dziwię, że są ludzie, którzy uważają, że to nie jest najlepszy pomysł, w związku z czym konsultacje mogły wypaść naprawdę bardzo różnie. Absolutnie nie miałem pewności, że większość będzie za. Wynik z mojego punktu widzenia jest jednoznaczny. Wynik, w którym głosy rozłożyły by się mniej więcej po połowie stanowiłby dużo większy problem w podjęciu decyzji. Jednak 62 do 38 można traktować jako wynik jednoznaczny.

Są jakieś inwestycje, które budowa PODIUM zatrzyma?
Może zatrzymać pewne drobne rzeczy w przyszłości, nie teraz. Gliwice przez wiele lat bardzo szybko się rozwijały i ta dynamika nie zostanie zahamowana. Budowę PODIUM nikt nawet nie powinien odczuć, gdyż budowane będzie z kredytu długoterminowego, z resztą na rewelacyjnych warunkach, taniej, niż gdybyśmy budowali z własnych na kupce złożonych pieniędzy. Hala widowiskowo-sportowa ma służyć pokoleniom więc powinna przynajmniej w części być budowana z ich udziałem. Jeśli kredyt będzie spłacany przez lata w niewielkich transzach, to może być dla przyszłych budżetów wręcz mało zauważalny.

Zna pan zarówno Adama Matusiewicza jak i Mirosława Sekułę, czy zamiana tego pierwszego na drugiego w fotelu marszałka województwa to byłaby dobra wiadomość dla Gliwic?
Zobaczymy, to są dwie zupełnie inne osoby. Z marszałkiem Matusiewiczem, chociaż robił nam, jak wiadomo, problemy z Podium to współpracowało się bardzo dobrze i ja jego, jako marszałka, oceniam bardzo wysoko. Jak będzie z Mirosławem Sekułą? zobaczymy, znamy się dość dobrze – to jest na pewno profesjonalista.

Jakie przełożenie na funkcjonowanie spółek miejskich ma prezydent? Gdyby się okazało, że są jakieś nieprawidłowości w ich funkcjonowaniu, a pojawiły się ostatnio zastrzeżenia co do powoływania tzw. spółek córek czy składu rady nadzorczej Przedsiębiorstwa Remontów Ulic i Mostów?
Nie zamierzam twierdzić, że znam się na kierowaniu ruchem lepiej niż fachowcy z Zarządu Dróg Miejskich więc nie będę im mówił jak mają to robić. To jest jednostka budżetowa, jeśli są jakieś skargi to je rozpatruję, natomiast nie steruję ręcznie i tego na pewno nie zamierzam robić. W spółce takiej jak PRUiM jest to zupełnie ewidentne ponieważ tutaj Kodeks spółek handlowych jest decydujący. Ten kodeks przypisuje pewne uprawnienia właścicielowi, radzie nadzorczej i zarządowi, wszystko jest czyste i czytelne. Te zarzuty są obliczone na nieznajomość zasad funkcjonowania firm komunalnych, można w ten sposób ogłupiać ludzi. Miasto jest właścicielem PRUiM co nie oznacza że prezydent ma wydawać polecenia prezesowi. To jest kompletny absurd. Ta spółka w zdecydowanej większości pozyskuje zlecenia i pieniądze poza miastem. Ma pieniądze i rozwija się tylko dlatego, że jest bardzo dobrze zarządzana. To, że tworzy spółki-córki wynika z jej normalnej działalności gospodarczej. Ma rewelacyjne wyniki nie dlatego, że ma zlecenia od miasta, ale dlatego, że wygrywa na bardzo konkurencyjnym rynku. Skład rad nadzorczych? To tak jakby prywatnemu przedsiębiorcy próbować narzucić kogo ma sobie dobierać do rady czy zarządu.

Zastrzeżenia wzbudza sytuacja, w której te same osoby piastują stanowiska w kilku podmiotach jednocześnie czerpiąc z tego tytułu korzyści finansowe.
Jeśli ktoś prowadzi firmę i ma tak świetne efekty, pilnuje spółek-córek będąc w radach nadzorczych, to uznaję to za naturalne działanie. Co dla gliwiczan jest istotne?
Żeby za małe pieniądze mieć bardzo dobrą jakość usług i żeby miasto było jak najbogatsze. To właśnie realizujemy. Generalnie mamy jednoosobowe zarządy, trzyosobowe rady nadzorcze, taniej się nie da. Spółki mają świetne wyniki, my ich nie finansujemy, to one przynoszą pieniądze do miasta. Czego tu jeszcze można oczekiwać? To jest taki krańcowy populizm. Nikt nie pokazuje ile zarabia trener czy piłkarze Piasta, podczas gdy los mieszkańców jest w większym stopniu zależny od prezesa spółki niż piłkarzy.

Co mieszkańców czeka w tym roku, będą jakieś niespodzianki?
Spodziewane kłopoty.

Budowa DTŚ?
To jest zdecydowany kłopot – duża budowa w śródmieściu. Teraz zamknięta jest DK88, widać jakie to kłopoty sprawia i jeszcze 10 miesięcy nas to czeka. Za chwilę DTŚ spowoduje zamknięcie sąsiedniego wiaduktu na DK88 i znowu tam będą kłopoty. DTŚ będzie budowana równolegle na całym odcinku, nie ma możliwości żeby ona była kupowana po kolei dlatego że na tak ogromną inwestycję wykonawca ma dwa lata to jet tak mało że nie da się tego budować szeregowo. Czeka nas jeszcze sporo różnych rzeczy, w większości dobrych, te kłopoty są przejściowe po to żeby później było dużo lepiej. Z problemami tymi najtrudniejszymi udało nam się poradzić więc wierzę, że z tymi które zostały też sobie poradzimy.

Dziękuję za rozmowę
Dziękuję

Zbigniew Wygoda

0

Politycy kłócą się tylko przed kamerami?

Wywiad z Przewodniczącym Rady Miejskiej Zbigniewem Wygoda

Noworoczne postanowienia?
Nie zakładam takowych. Najczęściej większość jest na pokaz, a i tak z reguły nic z nich nie wychodzi. Lepiej pracować nad sobą lub postanowieniami przez cały rok i stawiać sobie wyzwania każdego dnia.

A na przykład: „W tym roku zapanuję nad radnymi”? Nie jest Pan zmęczony ciągłymi kłótniami?
I tak, i nie. Liczyłem się z ostrą dyskusją, sporami merytorycznymi. Nie liczyłem się z aż taką agresją, nierzadko chamstwem, pomówieniami, bezpodstawnie rzucanymi oskarżeniami. Mnie to męczy. Mam wystarczająco dużo zajęć, pracuję ciężko cały tydzień od poniedziałku do niedzieli, od wczesnych godzin rannych do późnowieczornych i po prostu nienawidzę marnowania czasu na bicie piany. A to widzę niemal bez przerwy.

To najlepiej dać dobry przykład, z kim się Pan pogodził w Święta?
Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie jestem agresywny i unikam sporów, preferując raczej porozumienia. Oczywiście, często nie jest to łatwe, zwłaszcza gdy dochodzi do konfliktu swoich przekonań lub poglądów grupy, którą się reprezentuje, z poglądami drugiej strony. Ale myślę, że nie jestem z nikim tak skłócony, bym w jakiś szczególny sposób musiał się godzić.

Na mieście mówią, że Wygoda dogadał się z Frankiewiczem.
Nie prowadzę, i nie mam takiego zamiaru, personalnego sporu z prezydentem Frankiewiczem, co do dogadania, to mam nadzieję, że jesteśmy na dobrej drodze do znalezienia takiej płaszczyzny porozumienia, która pozwoli na sprawne funkcjonowanie samorządu.

Jest jakiś polityk „z drugiej strony barykady”, którego Pan ceni?
Doceniam skuteczność prezydenta Frankiewicza w kilkunastoletnim sprawowaniu władzy w mieście – nie jest wbrew pozorom banalne utrzymanie pełnienia urzędu przez kilka kadencji z rzędu i świadczy o sporej umiejętności. Cenię również zastępcę prezydenta, Piotra Wieczorka, który nieraz jest dla mnie trudnym „przeciwnikiem” w czasie obrad Rady Miejskiej. Należy pamiętać, że niedocenianie drugiej strony świadczy o niskiej ocenie siebie samego i nierzadko było przyczyną porażek.

Czyli to prawda, że politycy kłócą się tylko przed kamerami a potem idą razem do baru?
Przed kamerami politycy, i to różnego szczebla, reprezentują swoje ugrupowania polityczne i głoszone przez nie poglądy, z którymi idą do wyborów. Oczywiście często stoją one w jaskrawej sprzeczności wzajemnie pomiędzy poszczególnymi opcjami politycznymi. Ale każdy polityk jest też człowiekiem – niedobrze jest, gdy przenosi się poglądy polityczne na życie osobiste. Dla mnie nie jest problemem usiąść przy tym przysłowiowym piwie i porozmawiać z oponentem. To jest wyraz szacunku dla drugiego człowieka. Oczywiście, pod warunkiem, że walka polityczna nie narusza dóbr osobistych, w takim wypadku nie widzę możliwości jakiejkolwiek rozmowy z osobą, która mnie, a nie moje poglądy, próbuje publicznie ośmieszyć lub poniżyć.

Jak już pójdziecie na piwo, to o czym rozmawiacie z prezydentem Wieczorkiem? O mieście, interesach, rodzinie?
Nie chciałbym, aby to pytanie oznaczało, że wciąż chodzę z kimś na pogaduszki, by zwyczajnie nie ma na to czasu. W przypadku spotkań z prezydentem Wieczorkiem oczywiście rozmawia się o mieście, ale nie tylko. Chociaż nieraz różnimy się tu w poglądach, to nie przekłada się to na jakość dyskusji, zwłaszcza, że rozmawiamy o masie innych spraw, zresztą bardzo ciekawie. Również dobrze rozmawia mi się z innymi osobami, ja po prostu lubię rozmawiać z ludźmi.

Właściwie wszyscy kandydaci przed wyborami mówią o dialogu, o słuchaniu każdej ze stron, dlaczego więc Koalicja dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza nie ma przedstawiciela w prezydium Rady, ani przewodniczącego w żadnej z komisji? Stworzyliście bardzo niedobry precedens.
To nie jest precedens, takie są, być może niestety, reguły demokracji i decyzja większości. Zapewniam, że jest tak w wielu gminach. Nie ukrywam, że dobrym obyczajem jest, jeżeli wszystkie wiodące ugrupowania są reprezentowane w prezydium. Ale pamiętać też należy o specyficznej chwili, jaka miała miejsce dwa lata temu, gdzie doszło do dość znaczącej zmiany sytuacji politycznej w Radzie Miejskiej. Realia się zmieniają, prezydium również może zawsze ulec zmianie, podobnie jak i przewodnictwo w komisjach.

Radnych Platformy było 10, Koalicji Frankiewicza – 9. Zwycięzca bierze wszystko? To brzmi bardziej jak dyktatura niż demokracja.
Dyktatura to za mocno powiedziane. Jak powiedziałem wcześniej głosowanie było demokratyczne, każdy radny głosuje zgodnie ze swoimi poglądami i sumieniem.

Co się stało, że przeszła uchwała o strefach płatnego parkowania? Opozycja tyle mówiła o kosztach, które poniosą mieszkańcy po czym przyjęła projekt zakładający najwyższe stawki.
Projekt nie zakładał najwyższych stawek, bądźmy realistami, kwota 120 PLN rocznie za abonament mieszkańca z pewnością nie jest bardzo znaczącym wydatkiem, miała miejsce nawet próba obniżenia stawki do 60 PLN, ale nie zyskała akceptacji radnych. Początkowy nasz spory opór budził brak pomysłu na przygotowanie oznakowanych miejsc parkingowych oraz spójnej koncepcji uporządkowania spraw związanych z ruchem w mieście. Wydaje się jednak, że na te rozwiązania przyjdzie czas, natomiast w chwili obecnej palącym problemem jest blokowanie miejsc parkingowych przez przyjeżdżających z zewnątrz do centrum miasta i co za tym idzie konieczność wymuszenia rotacji. Pamiętać należy, że większość dużych miast w Polsce wprowadziła już opłaty za parkowanie w centrum.

Czy tzw. uchwała śmieciowa była tylko pretekstem do przerwania sesji budżetowej, będziecie próbowali jeszcze zatrzymać budowę Podium?
Nie mogę absolutnie potwierdzić, że tzw. uchwała śmieciowa była pretekstem do ogłoszenia przerwy w sesji. Budziła ona dużo wątpliwości, budzi zresztą nadal, stąd jej niepodjęcie wydaje się najlepszym rozwiązaniem. W czasie przerwy doszło do spotkania klubów radnych PO i PiS z prezydentem Frankiewiczem i wiceprezydentem Wieczorkiem, w trakcie którego wyjaśniono część wątpliwości, pozostałe będą jeszcze w najbliższych dniach dyskutowane. Zgodnie z prawem, na podjęcie uchwały budżetowej mamy czas do końca stycznia.

Wyjaśniono wątpliwości? Dlaczego więc Dominik Dragon zgłosił wniosek o przerwanie sesji?
Przypominam, że wniosek o przerwanie sesji został złożony 13 grudnia, a ja mówię o dyskusji nad wątpliwościami w czasie sesji 19 grudnia. Raczył Pan pewnie zauważyć, że po tej dyskusji dalsza część tej sesji, jak i ciągu dalszego przerwanej sesji w dniu następnym, 20 grudnia, przebiegła szybko i gładko.

Pytałem o przerwaną sesję. Jest Pan wciąż związany biznesowo z Jackiem Krzyżanowskim i spółką DAKO?
Z panem Jackiem Krzyżanowskim nie jestem związany biznesowo, tym bardziej ze spółką DAKO. Nie wiem, skąd te uporczywie rozpowszechniane tezy. Znamy się natomiast prywatnie od kilku lat. Podjęliśmy przed ponad dwoma laty próbę uruchomienia w Zakopanem przychodni onkologicznej przez spółkę DAKOMED 2 – całkowicie nowy, niezależny, powołany dla tego celu podmiot, jednak swoją działalność zakończyła ona z końcem ubiegłego roku. Brak rentowności. W chwili obecnej jestem tylko pracownikiem etatowym, na etacie konsultanta w szpitalu publicznym chorób płuc w Zakopanem. Aby uciąć dalsze dywagacje na ten temat – z tytułu działalności w DAKOMED 2 w całym okresie jej trwania nie zarobiłem ani jednej złotówki, co zresztą znajdzie swoje odzwierciedlenie w oświadczeniu majątkowym.

W świetle ostatnich rewelacji dot. m.in. PRUiM uważa Pan, że prezydent powinien ingerować w działalność spółek z udziałem miasta?
Musimy pamiętać, że m.in. PRUiM jest spółką komunalną, która winna kierować się przepisami kodeksu spółek handlowych. Mówią one w dużym skrócie, że spółką zarządza zarząd wybrany przez radę nadzorczą, tę z kolei powołują właściciele (akcjonariusze). Tak, że bezpośrednia, prosta ingerencja prezydenta miasta w działalność spółki, jako jedynego przedstawiciela właściciela (miasta) nie jest możliwa, bo musi przebiegać zgodnie ze wspomnianym kodeksem spółek handlowych. Właściciel (w tym przypadku jego przedstawiciel, czyli prezydent) może jedynie i to tez w granicach określonych prawem ingerować w skład rady nadzorczej (powołać, odwołać, zmienić członków). Bezpośrednia ingerencja w działalność zarządu nie jest możliwa.

Dziękuję za rozmowę
Dziękuje

Małgorzata Socha

0

Pani Małgorzata opowiedziała nam o swojej działalności w fundacji „Dr. Clown”

Jak rozpoczęła się Pani historia z fundacją „Dr. Clown”?
Zaczęła się od zaproszenia Kasi Butowtt, która od wielu lat współpracuje z fundacją i jest niezwykle zaangażowana we wszystkie akcje. Kiedyś poszłyśmy razem na oddział, aby dać trochę uśmiechu dzieciom. To wszystko tak bardzo mnie zauroczyło, że postanowiłam w tym uczestniczyć. Mam poczucie, że w realny sposób przyczyniamy się do czegoś bardzo wielkiego i dobrego. W czasie akcji mogę wykorzystać swoją rozpoznawalność, aby pomagać najmłodszym.

Zatem w jaki sposób pomagacie Państwo dzieciom?
Chcemy je rozbawiać i odciągnąć ich uwagę od choroby, bo wiadomo, że nie ma nic lepszego od śmiechu. Dobre samopoczucie to już połowa sukcesu w leczeniu, co zresztą potwierdził ordynator oddziału dziecięcego. Współpraca z „Dr. Clown” jest mi o tyle bliska, że ja bardzo lubię rozśmieszać ludzi. Mogę dodać, że mam magistra z clowna (śmiech). Najcenniejsza jest właśnie ta radość. W ten sposób możemy bezpośrednio poprawić kondycję dzieci i pomóc tym samym w walce z chorobą. Maluchy często są w złym stanie psychicznym i z pewnością w takich przypadkach najlepszym lekarstwem jest śmiech! W fundacji działam już od kilku lat i czuję, że fundacja zyskuje na popularności. Ludzie, którzy spotkali się z wolontariuszami mają do nas coraz większe zaufanie. Wiedzą, że nasza praca i każda przekazana złotówka dają konkretne korzyści. Nie jest tak, że wpłaca się jeden procent i potem nie wiemy co się z tymi środkami dzieje. Nigdy nie wiadomo kiedy ktoś z naszych bliskich będzie potrzebował pomocy. Wtedy wsparcie ze strony fundacji jest ogromne. Nie ma nic gorszego niż sytuacja kiedy zaczynają chorować dzieci. Po prostu za jeden uśmiech można oddać wszystko, każdy nasz czerwony nosek.

Każdy może zostać clownem?
Muszę zaznaczyć, że nie jestem jeszcze do końca clownem (śmiech), aby nim zostać trzeba przejść odpowiedni kurs i szkolenia. Nie każdy może nim zostać, liczą się odpowiednie predyspozycje. Najważniejsza w tym wypadku jest empatia, która pozwoli poświęcić cząstkę siebie innym. Staram się promować fundację swoją twarzą i nazwiskiem. Zawsze apeluję, aby oddawać co roku swój jeden procent i sama przekazuję środki na rzecz „Dr. Clown”.

Miała już Pani okazję, aby zwiedzić Gliwice?
Gliwice mnie bardzo pozytywnie zaskoczyły. Jestem zauroczona pięknym średniowiecznym rynkiem i cudowną panoramą miasta, którą miałam okazję zobaczyć z wieży kościoła p.w. Wszystkich Świętych. Jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo urozmaicony jest krajobraz Śląska. Zawsze z wielką przyjemnością odwiedzam Gliwice i sądzę, że może uda się nam organizować takie akcje częściej. Na koniec chciałabym życzyć wszystkim maluchom dużo zdrowia. Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w zupełnie innych okolicznościach!

Rafał Ziemkiewicz

0

…TO JEST SPOSÓB MYŚLENIA, KTÓRY ZWALCZAM.

Po publikacji artykułu zapowiadającego Pańską wizytę w Gliwicach, wśród mieszkańców pojawiły się głosy oburzenia. Padały hasła, że Dmowski to antysemita i nacjonalista – zatem po co podejmować ten temat?

To typowa wiedza tych wszystkich osób, które nigdy nie pofatygowały się, aby przeczytać choćby jedną literkę ze słów Dmowskiego. Dlatego możemy śmiało powiedzieć, że ich wiedza jest warta tyle samo co gadanie, iż nie ma sensu wracać do tematu katastrofy w Smoleńsku, bo przecież wszystko zostało już zbadane! W końcu oni to wiedzą od swoich autorytetów, to są informacje, w które wierzą. Jeśli jednak ktoś ma na tyle, że tak powiem „samodzielności umysłowej”, że chciałby się samemu przekonać ile jest prawdy w takim stereotypie, to mimo wszystko zachęcam serdecznie do zapoznania się z elementarną wiedzą na ten temat.

Tak jak przed wojną opracowany m.in. przez Dmowskiego program Obozu Wielkiej Polski, miał zjednoczyć prawicę, tak teraz tę rolę miał odegrać marsz „Obudź się Polsko”. Czy według Pana Polska się obudziła?
Ja nie lubię tej strasznej metafory z budzeniem. To sposób myślenia, który zwalczam. To sposób myślenia cokolwiek magiczny. Zakłada on, że do Polaków nie dotarło to, iż mają władzę cwaniacką, złodziejską i jak się im to powie to nagle się obudzą. Oni doskonale wiedzą, że mają cwaniacką i nieudolną władzę, ale ją akceptują. Godzą się na to na zasadzie mniejszego zła. Taki stan rzeczy wynika z wielu nawyków szeregu nawyków kulturowych i historycznych. Zresztą warto zauważyć, że ten stan rzeczy ulega powoli zmianie. Sądzę, że aby polska prawica mogła się zjednoczyć, to najpierw musi się zjednoczyć jej elektorat. Jeśli ludzie zaczną się organizować na własną rękę, poza partyjnymi strukturami, zmusi to liderów politycznych do zacieśnienia współpracy. To znowu doprowadzi do podjęcia działań, zabiegający o prawicowy elektorat. Jestem pewien, że wtedy nie będą potrzebne emocjonalnie nacechowane hasła nawołujące do zjednoczenia przeciwko obecnie rządzącym.

A jednak takie emocjonalne hasła działają na wyobraźnię Polaków. Doskonałym przykładem jest przemówienie wygłoszone przez Piotra Dudę – przewodniczącego Solidarności. „Trąci” trochę demagogią.
Osobiście nie uważam, aby jego słowa były aż tak demagogiczne. Mówił m.in. o powrocie do starych zapisów ustawy o wieku emerytalnym. Również nie zgadzam się z obecnymi rozwiązaniami podwyższającymi wiek emerytalny bo to tak pomaga jak ratowanie gospodarki przez podnoszenie podatków. W takich przypadkach potrzeba reform. Działań długofalowych, a nie pojedynczych zrywów. Brakuje nam konkretnych rozwiązań systemowych, które rozwiążą trapiące Polaków problemy. To jest właśnie doskonały grunt do zjednoczenia polskiej prawicy.

Bronisław Wildstein

0

Bronisław Wildstein, znany publicysta, dziennikarz, człowiek mediów, siebie samego woli postrzegać jako pisarza. W Gliwicach promował swoją nową powieść.

Czy książka może przekazać więcej niż telewizja?
Literatura z pewnością może przekazać więcej. W ogóle słowo pisane może przekazać więcej niż obrazek i powiem szczerze, to, że żyjemy w świecie obrazkowym wcale nie znaczy, że ten świat zmądrzał bo tak naprawdę to radio jest mądrzejsze od telewizora, gazeta jest mądrzejsza od radia, książka jest mądrzejsza od gazety. A mądrych książek tak dużo znowu nie ma.

O czym w takim razie jest najnowsza książka Bronisława Wildsteina, „Ukryty”?
Umownie można powiedzieć, że to kryminał, który dzieje się w cieniu wydarzeń „spod krzyża”. Próbuje pokazać to co się działo wtedy w Polsce, to co mną wstrząsnęło, i pokazuje taki niesłychanie uniwersalny wymiar tego co się dzieje, z czego na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, czegoś co przekracza nasze doraźne polityczne spory.

No właśnie, wydarzenia „spod krzyża”, czy jako prawicowiec nie ma Pan obaw, że ten spór, ten podział, który zafundowały nam PO i PiS, wyborcom się kiedyś przeje i Polacy zwrócą się ponownie ku lewicy?
To jest pytanie, które zakłada, że musi istnieć podział między tradycyjną prawicą i tradycyjną lewicą. W Polsce nie sądzę, że jest to konieczne, w Ameryce nie ma takiego podziału, w Irlandii nie ma takiego podziału, nie wiem dlaczego w Polsce miałby być? Dlatego, że jest taki we Francji? Ludzie usiedli w stosunku do króla, jedni po lewej, drudzy po prawej stronie. Musi być jakiś podział ale wcale nie twierdzę, że tradycyjna lewica musi być jedną ze stron tego podziału. Chociaż Platforma, która jest partią władzy steruje w tym kierunku.

Abstrahując od lewej, prawej strony, kim w takim razie jest współczesny, polski konserwatysta?
Po pierwsze, konserwatyści są wszędzie podobni. To jest koncepcja w pewnej mierze reaktywna, znaczy to, że jest człowiek, który ma świadomość, że istnieje wartość kultury, że istnieje bardzo dużo elementów, które należy chronić. Tę naszą kulturę głęboko rozumianą, cywilizację, przed gwałtownie zmieniającym się światem. Istnieją wartości, które pozwalają nam oprzeć się pędowi czasu i które, co więcej, tworzą z nas ludzi. To również świadomość tego naszego ograniczenia poznawczego, nas jako indywiduów, ten dystans do ludzkiej pychy. Musimy się odwołać do tego co nas przerasta, do autorytetów, do norm, do zasad, które nas przerastają. Musimy się próbować doskonalić. Świadomość tego jak bardzo wolność ludzka jest ograniczona, jak bardzo jest uwikłana – to właśnie charakteryzuje konserwatystę.

Media kreują raczej postawy wolnościowe…
To się tak ładnie nazywa, „wolnościowe”, w rzeczywistości ta wolność bezrefleksyjna prowadzi do zniewolenia. Z resztą w swojej książce staram się to pokazać. Ta deklaratywna wolność prowadzi do niesamowitego uzależnienia się od rozmaitych sił nad którymi w ogóle nie panujemy, jak również od tych, którzy zręcznie manipulują i potrafią skutecznie wykorzystać tego dominującego ducha czasów. Jeśli chodzi o młodych ludzi to możemy zaapelować do ich nonkonformizmu. Zobaczcie, nabierzcie dystansu, nie płyńcie z prądem, wiecie co płynie z prądem, zastanówcie się nad rzeczywistością, czy w takim świecie, gwałtownie zmieniającym się nie warto czegoś bronić?

Na koniec, czy miał Pan okazję zobaczyć Gliwice?
Tak, widziałem miasto i podoba mi się. Przeczy stereotypowi śląskiemu. Zwłaszcza Rynek.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.

Jan Miodek

0

„Kultura i polszczyzna młodych pokoleń”

Czekała na Pana pełna sala słuchaczy. Wśród nich sporo młodych osób, których Pański wykład bezpośrednio dotyczy. W artykule „Polszczyzna różnych pokoleń” zaznaczył Pan, że dorośli Polacy uważają język młodzieży za coraz bardziej groteskowy i smutny. Dlaczego Pan tak uważa?
Skoro już mówimy o tym co jest smutne a co jest groteskowe – na pewno nie jest smutne to, że przyszły do polszczyzny komputer, joystick, skaner, mail, sms. Owszem, ja się bardzo cieszę, że te słowa są wśród nas, gdyż jednocześnie są znakiem cywilizacyjnego, gospodarczego rozwoju Polski. Dołączyliśmy przecież do krajów najbardziej rozwiniętych. To, iż przeciętny ojciec, matka, czy dziadkowie troszczą się, aby dziecko chodziło na angielski to jest naturalne. Angielski stał się najpopularniejszym językiem. Natomiast groteskowy jest często nasz bałwochwalczy stosunek do tego języka. Zachowujemy się w skali makro jak ludzie, którzy chcą nadrobić stracony czas.

Co Pan ma na myśli?
Wie Pan, kiedy sprawozdawca sportowy o najpopularniejszym angielskim piłkarzu powie, że to jest David Beckham (czyt. Dejwid) to nie mam do niego najmniejszych pretensji. Chociaż w Polsce jeśli bym powiedział o Dawidzie Beckhamie to też nie będzie kompromitacja. Natomiast jeśli dowiaduję się, że na lekcjach historii starożytnej nie mówi się już o bogini zwycięstwa Nike, tylko się mówi „Najki” z Samotraki – bo są takie buty, to również jest groteskowe. To nie tyle błąd językowy, co całkowite „wypadnięcie” z naszego kodu kulturowego!

Różnice językowe między generacją starszych i młodszych Polaków pogłębiają się niezwykle szybko. Pokolenia właściwie przestają się rozumieć. Dlaczego?
Młodemu pokoleniu coraz bardziej obce są wtręty łacińskie, greckie i francuskie. Teraz jest straszliwa, całkowita dominacja angielszczyzny. Jeśli ja nie powiem trzysylabowo „prze-pra-szam” to do końca życia będę mówił „pardon”, a oni oczywiście mówią „sorry”. I to jest tak powszechne, że nie mówią tylko „sorry”, ale i „sorki”, „sorka”, „sorewicz”. Mówią, że było „full” ludzi, że są cali „happy”.

A co z zarzutem o wulgarności dzisiejszej młodzieży?
Nie chcę być obłudny, my również nie byliśmy święci ale nasycenie naszego języka wszelkimi opierdal*niami czy kurw*ami było znikome! To już w jakieś ekstremalnej złości padały takie słowa. Proszę Pana! Przede wszystkim było to całkowicie wykluczone w obecności dziewczyn. Gdyby się człowiekowi wyrwało coś w stylu „pieprzysz”, to trzeba było pół roku przepraszać. Natomiast dzisiaj nie tylko chłopcy nie mają żadnych barier w obecności dziewczyn, ale i one klną często gorzej niż panowie.

Skąd bierze się takie słownictwo wśród najmłodszych?
Niestety główną rolę odgrywają tu rodzice. Przed paroma tygodniami na bulwarze nadodrzańskim we Wrocławiu słyszę taką rozmowę małżeńską, a w nogach dwójka 4-5 letnich dzieci.
– Ty kur** Józek! Zobacz, leć, tam się coś stało! – A odpierd** Ty się ode mnie! Myśli Pan, że tak mówi tak zwane menelstwo? Nie! To wykwintnie ubrani ludzie z dwójką dzieci. Jeśli oni w obecności dzieci tak do siebie mówią, to mamy odpowiedź. Gdyby moja matka tak się odezwała do ojca to byłaby odzywka wręcz szaleńcza. Od razu do Lublińca! To tak jak u Was do Toszka (śmiech).

Zatem jak znaleźć nić porozumienia w kontaktach między kolejnymi generacjami?
Ależ taka nić cały czas jest i będzie! Zło i to co niedobre jest tylko krzykliwsze. Spotykam na swej drodze wielu wspaniałych językowo i mentalnie młodych ludzi. Nie wierzę w załamanie się polszczyzny! To miękko i ewolucyjnie będzie postępować. Nastąpi zmiana sztafet. To trwa już setki lat. Mogę Pana pocieszyć, że narzekania na dzieci i niskie zarobki są stare jak świat – narzekanie na język również.

Młodzi ludzie nie uznają już autorytetów. Czy ma to wpływ na poziom języka?
Oczywiście! Łapię się na tym, że rzucam jakieś nazwisko z encyklopedii – dla mnie zupełnie oczywiste – ze świata literatury czy nawet polonistyki, a absolwentka polonistyki nie kojarzy już kto to był. Szedłem ostatnio ul. Nowy Świat w Warszawie, tuż obok Wyższej Szkoły Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza i zastanawiam się czy studenci, aby znają tę postać.

Czy jest Pan w stanie przytoczyć, które błędy i maniery językowe zasłyszane ostatnio, irytują Pana najbardziej?
Szczególnie razi mnie „mi” na początku zdania. Wszyscy młodzi ludzie zaczynają tak mówić. Przykładowo – mi się to podoba, mi się zdaje, mi Jurek powiedział. Na początku zdania może być wyłącznie „mnie” – mnie się to podoba, mnie się zdaje, mnie Jurek powiedział. „Mi” używamy tylko po czasowniku – uwierz mi, zaufaj mi. Dzisiaj nawet czytałem wywiad, w którym „mi” jest na początku zdania! Panie redaktorze, powściągnijcie się również ze słowem „ciężko”! Już nie ma rzeczy trudnych, skomplikowanych, niełatwych, tylko wszystko jest ciężkie. Podobnie w sporcie – ktoś wygrywa, zwycięża, pokonuje kogoś. A obecnie nic tylko wszyscy wszystkich ogrywają. Ograć kogoś to nie jest to samo co wygrać! Po pierwsze to jest zbyt potoczne, a po drugie to słowo określa pewien element nieuczciwości. To już chyba wszystko co przychodzi mi na myśl. Na koniec odpowiem taką metaforą Melchiora Wańkowicza. „Rzeka wchłania w siebie wszystkie nieczystości, ale u ujścia jest już czysta i klarowna!”. Dlatego też, ja ostatecznie w taki rozwój polszczyzny wierzę.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję, powodzenia.

Jerzy Engel chwali kibiców i stadion w Gliwicach

0

Postaci Jerzego Engela nie trzeba specjalnie przedstawiać kibicom futbolu w Polsce — piłkarz, trener i wieloletni działacz piłkarski. Będąc selekcjonerem reprezentacji Polski wywalczył pierwszy od szesnastu lat awans do finałów mistrzostw świata. Jerzy Engel należał do grona specjalnych gości, którzy przybyli na Stadion Miejski w Gliwicach obejrzeć na żywo spotkanie U-20: Polska – Niemcy. Zapraszamy do lektury wywiadu z byłym trenerem na- rodowej kadry.

Jak ocenia Pan gliwickie spotkanie  Polska – Niemcy? Mamy powody  do zadowolenia — Polacy na  własnym terenie ograli mocną  ekipę Niemców. Ten mecz trzeba przede wszystkim rozpatrywać  w innych kategoriach niż tylko te sportowe. Zacząć trzeba do tego, że była fantastyczna oprawa. Na  stadionach jak ten w Gliwicach  z przyjemnością ogląda się grę  takich drużyn do lat dwudziestu  w obecności kilku tysięcy kibiców, którzy zachowywali się w fantastyczny sposób. W końcówce dodali rzeczywiście wiele sił i energii  piłkarzom. Naprawdę z wielką  przyjemnością oglądało się to  spotkanie do ostatniego gwizdka  sędziego. Także od tego trzeba było zacząć. Gratulacje dla wszystkich, którzy dołożyli cegiełkę do  tego, aby taki obiekt powstał. Druga sprawa to nasza reprezentacja. Każdego roku, rocznik U-20 występuje w Turnieju Czterech Narodów i powiedziałbym, że jest  to kadra selekcyjna. Chłopcy ogrywają się,nabierają doświadczenia,  tak jak dzisiaj w starciu z zawsze  świetnie zorganizowanym zespołem niemieckim. Niemcy, organizacyjnie byli dzisiaj lepsi, ale  u nas widziałem indywidualności.  Jest kilku zawodników, którzy rokują bardzo dobre nadzieje na  przyszłość,mogą przeskoczyć pewne etapy szkolenia i dostać się  wkrótce do pierwszej drużyny. Przypomnę, że tacy gracze jak Wszołek,Teodorczyk, których widzimy w kadrze, właśnie w tym  roczniku złapali potrzebne doświadczenie.

W Polsce panowało przekonanie,  że zawodnik 23, 24-letni jest wciąż  młody i perspektywiczny,tymczasem na Zachodzie do tego miana  pretendują piłkarze kilka lat młodsi.
Oczywiście. W tym roku, mamy  wyjątkowy boom na młodych piłkarzy, którzy grają w Ekstraklasie. Pomógł przepis PZPN-u, nakazujący grę młodych zawodników  na boiskach Ekstraklasy i I ligi.  Zapis udrożnił im drogę do kariery. Wreszcie finanse, które wymogły na klubach zaniechanie poszukiwań za granicą i skupienie się na  rodzimym podwórku. Ci młodzi  gracze pokazują się ze znakomitej  strony na boiskach Ekstraklasy i I ligi. Zapis udrożnił im drogę do kariery. Wreszcie finanse, które wymogły na klubach zaniechanie poszukiwań za granicą i skupienie się na rodzimym podwórku. Ci młodzi gracze pokazują się ze znakomitej strony na boiskach Ekstraklasy. Mógłbym w każdym klubie wymienić zawodników 17, 18, 19, 20- letnich, tych co regularnie występują, zdobywa ą bramki, wyróżniają się. Jest naprawdę świetna fala młodzieży w naszym kraju.

Czy nie jest tak, że niektórych piłkarzy zbyt szybko skazuje się na wielką karierę i wywierane na nich obciążenie tak naprawdę nie pozwala im się rozwijać?
To nie jest tylko nieszczęście  mediów… podam przykład Milika, który jest oferowany chyba  wszystkim klubom Europy. I to jest prawdziwe nieszczęście, ponieważ nie wpływa to korzystnie na samego zawodnika i ta presja,  którą odczuwa na swoich bar- kach, może go przerosnąć. Po- patrzymy, ilu młodych wyjeżdża  za granicę, potem wracają do  Polski, muszą się odbudować. Jesteśmy w Gliwicach, do których prosto z kadry C Realu  Madryt wrócił Kamil Glik, również po odbudowanie formy. Potrzeba kilku lat, żeby dojść do takiej dyspozycji, w jakiej zawsze chcielibyśmy go oglądać. Jeżeli  dalej będzie prowadzona „rabunkowa” gospodarka naszymi  talentami to niestety będziemy mieli duże kłopoty.

Jakie wrażenie wywarł na Panu  grający przeciwko Niemcom bramkarz Jakub Szumski, broniący na co dzień barwach Piasta Gliwice?
Przy pierwszej bramce trochę  się pogubił. Najpierw bardzo ładnie bo obronił, a później dostał  piłkę między nogi w miejscu, w którym się poprawnie ustawił do  obrony kolejnego uderzenia. Odchodząc od tej sytuacji, jest to zawodnik, mający w sobie potencjał,  sporą dawkę talentu. Tylko musi  systematycznie stawać między  słupkami. Golkiper, który nie gra  ma zdecydowanie gorzej niż zawodnik z pola. Widać w nim trochę braków regularnego grania, ale z pewnością jest to talent  i warto mu się przyglądać.
Pojedynek zgromadził na trybunach ponad 3,5 tysiąca widzów. Jak na mecz reprezentacji i rangi towarzyskiej to spora frekwencja.
Można być tylko mile zaskoczonym, chociaż takie obiekty  przyciągają widzów. Widać tutaj  dbałość o każdego fana, który  może obejrzeć spotkanie w naprawdę komfortowych warunkach. Dzisiejsze zachowanie kibiców było wzorowe i to trzeba  podkreślać. Na naszych stadionach takie zachowanie powinno  być właśnie wzorem do naśladowania.

Czy pozytywny odbiór tego meczu sprawi, że Polski Związek Piłki Nożnej będzie miał na uwadze  stadion w Gliwicach przy wyborze  kolejnych obiektów na spotkania  kadry?
Oczywiście. Jestem osobą, która  proponuje miejsca i cieszę się  bardzo, że przyjechałem do Gliwic obejrzeć to piłkarskie widowisko. Z wielką przyjemnością zorganizujemy tutaj kolejny mecz, nawet  wyższego rocznika reprezentacji.

Kończąc temat pojedynku, gdyby  miał Pan skomentować zespół  Piasta Gliwice? Beniaminka Ekstraklasy, który wbrew przedsezonowym opiniom – poczyna sobie  nieźle w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce.
Mówiłem już w mediach, że lubię Piasta za jedną ważną rzecz  — gra futbol na „tak”. Taki futbol,  który ja preferowałem, tzn. ofensywny, zorientowany na zdobywanie bramek. Pozostaje się cieszyć, iż taki „świeżutki” zespół  idzie do przodu i radzi sobie w Ekstraklasie. Dziękuję za rozmowę